poniedziałek, 24 grudnia 2012

Życzenia :)

W imieniu Moniki i spółki serdecznie życzę wszystkim ciepłych, rodzinnych Świąt oraz spełnienia wszystkich marzeń. :)

WESOŁYCH ŚWIĄT!

sobota, 24 listopada 2012

VIII Echo twojego serca Part II

- Nie jest do Ciebie podobna – szepnęłam do Szymon, przyglądając się idącej w naszą stronę kobiecie. Była drobną brunetką o szarych oczach i zadartym nosie. Podeszła do mnie pewnym krokiem, postukując obcasami i wyciągnęła dłoń.
- Irena, matka twojego chłopaka – odezwała się oschłym tonem. Niepewnie uścisnęłam jej rękę..
- Monika – przedstawiłam się. – Monika Dereszowska.
- Urocze nazwisko – stwierdziła chłodno, przelotnie zerkając w stronę miejsca, gdzie wydawano bagaże. Skinęła głową. W naszą stronę powoli zbliżała się samopchająca się walizka. Przynajmniej tak wydawało mi się na początku, dopóki nie wyjrzała zza niej główka małego, zaledwie kilkuletniego chłopca o blond włosach i oczach Szymon. Wpatrzyłam się w niego zdziwiona.
- Moniko, to jest Maciek.
- Maciek? – powtórzyłam niczym echo, gdy chłopiec staniał przede mną, wpatrując się we mnie zaciekawiony.
- Kto to jest? – szepnęłam do zdezorientowanego Szymona, kiedy malec przylgnął do moich nóg, uśmiechając się promiennie.
- Mój brat.

wtorek, 20 listopada 2012

VIII Echo twojego serca Part I

Wiszący na ścianie zegar powoli wystukiwał kolejne sekundy. Gryząc końcówkę długopisu, tępo wpatrywałam się w prawie pusta kartkę. Przez ostatnie półtorej godziny usiłowałam sobie przypomnieć chociaż najprostszy wzór z matematyki. Westchnęłam ciężko i z miną skazańca złożyłam mój test w jeden plik kartek  Wstałam i jednocześnie z pocieszająco uśmiechającym się Szymonem ruszyłam do wyjścia.
- Michał wywali nas na zbity pysk – mruknęłam ponuro, kiedy znaleźliśmy się na korytarzu.
- Co? A, tak tak  kochanie – odparł mój chłopak, zerkając na zegarek i jednocześnie zapinając kurtkę.
- Znowu mnie nie słuchasz.
- Ależ słucham, kochanie.
- Miałeś mnie tak nie nazywać!
Oboje zamilkliśmy, wzrokiem szukając wynajętego przez Michała samochodu. Parking przed polskim konsulatem był prawie pusty.
- Spóźnia się  - jęknęłam, siadając na krawężniku. – A my spóźnimy się na lotnisko i zrobię z siebie idiotkę przed Twoją matką.
- Nie mów takich rzeczy – odparł, siadając obok i obejmując mnie ramieniem.
- I tak wszyscy mają mnie za idiotkę, jedna osoba więcej nie zrobi mi różnicy.
- Moni…
Ktoś zatrąbił i wprost przed nas zajechało srebrne Audi. Kiedy wsiedliśmy, Michał ruszył w dół ulicy.
- Jak egzamin?
-  Chujowo - odparłam, uprzedzając odpowiedź Szymona. Popatrzył na mnie oburzony.
- Wyrażaj się.
- A spierdalaj - warknęłam. W aucie zapadła kłopotliwa cisza. Miałam serdecznie dosyć tych głupich egzaminów zorganizowanych przez Michała, według którego mają nam pomóc zaliczyć program naszego rocznika. Obecnie moją głowę zaprzątała jedynie niesamowicie długa i rozbudowana plan trasy koncertowej. Im bardziej byłam zmęczona ciągłymi nagraniami i teledyskami, tym bardziej chciałam jak najszybciej stąd wyjechać. O ile Michał skończy swojego czteromiesięcznego focha.

sobota, 17 listopada 2012

VII Londynie, nadchodzimy! Part VII


- Nigdy, przenigdy tego nie zapomnę – jęknął Piotrek, rozmasowując swoją skroń. – Dotąd mam ochotę wymiotować na ich widok.
- To mój chłopak, a nie Twój – warknęłam, nakrywając głowę poduszką. Śpiący w kącie pokoju Michał mocniej przycisnął do siebie butelkę po wódce i wymruczał coś przez sen. Skrzywiłam się i obróciłam ma drugi bok, nogą zaczepiając o ramię Szymona. To, co wczoraj zobaczyłam, przekroczyło każdą granicę. Głośna muzyka, rozbite butelki po wódce i język Michała w ustach mojego chłopaka. Nie, zdecydowanie żaden alkohol tego nie usprawiedliwia!

wtorek, 13 listopada 2012

VII Londynie, nadchodzimy! Part VI

- Co ma znaczyć, że się zjaraliście?
Wrzask Michała poniósł się po korytarzu. Siedzący za kontuarem policjant podniósł głowę i spojrzał na nas zdziwiony. Oboje z Piotrkiem zachichotaliśmy głupawo. Szymon z jękiem zwalił się na krzesło obok mnie, poprawiając mój odkrywający stanik podkoszulek. Położyłam głowę na kolanach Piotrka, kręcąc sobie jeden z moich loczków na palcu. Michał zdzielił mnie dłonią.
- Jesteś najbardziej bezczelną i nieodpo…
- A Ty jesteś gejem – zaśmiałam się beztrosko. Chłopak popatrzył na mnie niemal z przerażeniem, a chłopaki po krótkiej chwili przetwarzania właśnie usłyszanej informacji niemal ryknęli.
- Gej – zawołał Piotrek, powodując kolejny wybuch śmiechu Szymona. Michał zbladł i zacisnął dłonie w pięści.
- Ty… Ty… Ty mała gnido!
- Daj spokój – prychnęłam, obserwując chichoczącego Piotrka. – I tak mnie kochasz…
- Nienawidzę Cię! – jego oczy zaszkliły się. – Nie chcę Cię znać!
- Nie, czekaj – krzyknął niezbyt przytomnie Szymon, zrywając się za znikającą w korytarzu postacią Michała. – Poczekaj, stój!
Obaj zniknęli w drzwiach, mijając zdziwionego policjanta. Razem z Piotrkiem zachichotaliśmy głupawo.
- Jesteście zwolnieni za kaucją – odezwał się, spoglądając na nas podejrzliwie. – Mam nadzieję, że więcej się tutaj nie pojawicie. To wasze rzeczy.
Niedbałym ruchem rzuciłam nam zamknięty woreczek zawierający składany scyzoryk Piotrka, kilka stary kapsli oraz nasze dokumenty i pieniądze. Wstaliśmy, zbierając ubrania.. Kiedy wyszliśmy z budynku, niepewnie się do siebie uśmiechając, oprócz tego, gdzie znajdowali się teraz Szymon i Michała, zastanawiałam się jeszcze nad jedną rzeczą. Co chciał wtedy powiedzieć Piotrek?

sobota, 10 listopada 2012

VII Londynie, nadchodzimy! Part V

- Jestem panem świata!
Krzyk Piotrka poniósł się pomiędzy opustoszałymi ulicami zaśnieżonego Londynu. Oboje wybuchliśmy głośnym śmiechem. Chłopak zeskoczył z podwyższenia i upił łyk whisky. Z kieszeni wyciągnął papierosa i zapalniczkę. Zaciągnął się i przez chwilę wypuszczał dym w zimne, nocne powietrze, po czym podał go mi. Niepewnie próbowałam zrobić to samo, co wywołało atak mojego kaszlu i śmiech Piotrka. Kiedy złapałam oddech, podsunął mi butelkę. Upiłam łyk, który pozostawił miłe ciepło w moim żołądku. Uśmiechnęłam się chojracko i popatrzyłam na wielki, metalowy wentylator.
- Wespniemy się?
Piotrek w odpowiedzi jedynie wyszczerzył zęby, po czym jego kurtka wylądowała na ziemi. Poszłam w jego ślady, ściągając również szalik i czapkę. Moje loki rozsypały się na moich plecach, nieprzyjemnie łaskocząc mnie w szyję. Potrząsnęłam głową, dostrzegając, jak Piotrek upija kolejny łyk alkoholu i gasi papierosa, zrzucając go w śnieg. Zatarł ręce.
- Gotowa?
Skinęłam głową i w wyczekującym milczeniu podeszliśmy do głównego modułu wentylacji. Oparłam ręce na oblodzonej, metalowej drabince i pociągnęłam się w górę. Lodowate powietrze rozwiało moje włosy. Piotrek uśmiechnął się do mnie łobuzersko, ciągnąc za jedne z moich loczków. Delikatnie trzepnęłam go po dłoni. Pomagając sobie, wdrapaliśmy się na ośnieżony dach zabudówki. Z zachwytem wpatrywaliśmy się w ośnieżone dachy. Chłopak delikatnie chwycił mnie za rękę i ścisnął.
- To naprawdę cudowne – mruknęłam cicho, przysuwając się do niego o kilka centymetrów.
Przez dłuższą chwilę w milczeniu wpatrywaliśmy się w zimową panoramę. Mrużąc oczy z powodu lekkiego śniegu padającego mi na twarz, w oddali zauważyłam majaczące i niepokojąco zbliżające się światełko. Dłoń Piotrka delikatnie przesunęła moją twarz w lewo. Chłopak z nieśmiałym uśmiechem popatrzył mi w oczy. Poczułam, jak delikatnie gładzi moją rękę.
- M. wiesz… Mogę mówić M., prawda?
Pokiwałam głową, słysząc dziwny szum w uszach. Niepewnie zakołysałam się, niemal wpadając w ramiona Piotrka. Objął mnie, spoglądając na mnie z rozmarzonym uśmiechem. Szum powoli stawał się głośniejszy, zmieniając się w dziwny warkot.
- M., zawsze chciałem Ci powiedzieć… O kurwa.
- Odłóżcie wszystkie posiadane przedmioty i załóżcie ręce za głowę. Jesteście aresztowani w imieniu Zjednoczonego Królestwa!
Tak, to była zdecydowanie ta noc, w której odkryliśmy, że zgarnięcie przez helikopter jest ostateczną granicą naszych wybryków.

wtorek, 6 listopada 2012

VII Londynie, nadchodzimy! Part IV

Barman podał mi kolejne piwo, a tłum mężczyzn z barze wrzasnął na widok kolejnego gola w meczu. Kilka dziewczyn siedzących przy stoliku prychnęło z pogardą. Razem z Piotrkiem roześmialiśmy się głupio i stuknęliśmy butelkami. Upił jeden łyk.
- Pytanie czy wyzywanie? – puścił do mnie oczko i położył mi rękę na kolanie. Strzepnęłam ją i rzuciłam mu wyzywające spojrzenie.
- Przyjmuję wyzwanie – odezwałam się półprzytomnie, opierając o bar. Uśmiechnął się głupkowato.
- Heh… To… to… - rozejrzał się po barze, szukając pomysłu. – Rozbierz się.
- Zgoda – mruknęłam i wstałam ze stołka. Ściągnęłam kurtkę i położyłam ją na kolanach Piotrka. Zagwizdał ucieszony.
- Panowie, panowie! – zaklaskał, a wszyscy popatrzyli na niego zdziwieni. – Moja tutaj przyjaciółka – zamachał rękami, popijając piwo. – Rozbierze się!
Krzyk chłopaka wywołał salwę śmiechu i radości. Z głośników rozległo się „Everybody Get Up” zespołu Five, niemal zagłuszane przez wrzaski Anglików. Uśmiechnęłam się chojracko i szybkimi ruchami zaczęłam rozpinać guziki mojego żakietu. Zrzuciłam marynarkę, zalotnie oblizując wargi i puszczając oczko do przystojnego bruneta w drugim końcu sali. Napiłam się piwa podanego przez Piotrka i zakręciłam biodrami, zachęcana przez kibiców przy barze. Wdrapałam się na kontuar, ciągnąc za sobą jakiegoś obcego chłopaka. Zaczęliśmy tańczyć. Jego dłonie zjechały na moje biodra i powoli zaczęły się dobierać do rozporka moich jeansów. Zaśmiałam się i zdjąwszy moje ręce z jego szyi, zaczęłam mu pomagać, łobuzersko uśmiechając się do Piotrka. Po kilka chwilach zachęcana przez krzyki w barze, pozwoliłam moim jeansom zjechać w dół, ukazując czarne, koronkowe figi. Miałam na sobie jedynie bieliznę, podkoszulek i rozpięte kozaki. Piotrek wdrapał się na bar obok mnie z butelką w ręku i podał mi ją do ręki, rozlewając połowę na mnie. Zaśmiałam się głupio i szybkim ruchem ściągnęłam zmoczony podkoszulek. Usiadłam na barze i zamachałam zwisającym z niego nogami. Zaśmiałam się na głos, zwracając w stronę Piotrka, po czym upiłam kolejny łyk stojącego na barze piwa i oblizując wargi, powolnymi ruchami sięgnęłam do sprzączki stanika. Ramiączka mojego biustonosza zjechały w dół, zanim jednak reszta zdołały pójść w ich ślad i wywołać wybuch śmiechu, jakiś obcy mężczyzna niemal siłą przytrzymał górną część bielizny przy moim ciele.
- Ani się waż – syknął cicho. – Panowie, koniec przedstawienia!
Mężczyźni w barze jęknęli głośno, złorzecząc po angielsku. Nieznajomy niezbyt wprawnie zapiął mój stanik i popchnął za kontuar, drugą ręką ciągnąc Piotrka za kołnierzyk. Praktycznie wepchnął nas za bar i mrucząc coś do siebie, zaczął zbierać rozrzucone części mojej garderoby. Złożyłam ręce na piersiach. Bardzo nie lubiłam, gdy ktoś wtrącał się w moje sprawy. Mężczyzna położył moje ubrania na ladzie.
- Ubieraj się, ale już.
- Proszę mnie zostawić! – z wściekłością zebrałam moje ciuchy z kontuaru. Delikatnie złapał mnie za przegub.
- Może przy policji nie będziecie już tacy rozwydrzeni – warknął. - Jestem właścicielem i nie życzę sobie takich pokazówek wykonanych przez nastolatki. Won stąd.
Powoli, ale niechętnie zaczęłam się ubierać. Kiedy wokół szyi owinęłam sobie szalik, Piotrek delikatnie pchnął mnie do przodu, a w drugą rękę złapała stojącą nieopodal butelkę whisky.
- Biegnij!

sobota, 3 listopada 2012

VII Londynie, nadchodzimy! Part III

Nerwowo postukałam w miejsce zegarka na moim nadgarstku. Piotrek wywrócił oczami i popatrzył na kobietę za ladą wzrokiem zbitego psiaka. Recepcjonistka zagdakał coś po angielsku i podała chłopakowi klucz. Zamachał mi nim przed nosem.
- Czego niby potrzebujesz z pokoju?
- Przekonasz się – puścił do mnie oczko i prawie siłą pociągnął w stronę windy. Z uśmiechem podałam mu komórkę wyświetlającą 4 nieodebrane połączenia z numeru Michała. Oboje spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo.
- Zabije nas, jak wrócimy – wyszczerzył do mnie zęby. – Zrobi z naszych kręgosłupów statywy na mikrofony.
- Z naszej skóry tło sesji.
- Użyje głów jako bębnów w perkusji.
- Sprzed paznokcie jako kostki do gitary – dodałam z udawaną satysfakcją dołączoną do zestawu Mały Sadysta. Po wysiadce z windy Piotrek poprowadził nad korytarzem i kiedy weszliśmy do pokoju, który dzielił z Michałem, z jękiem zwaliłam się na jedno z miękkich łóżek. Chłopak na dłuższą chwilę zniknął w łazience i wrócił, trzymając metalowe pudełko. Usiadł obok mnie.
- Zamknij oczy.
Posłusznie wykonałam jego polecenie i po chwili usłyszałam dźwięk otwieranego pudełka i dziwne trzeszczenie przypominające bibułę. Skrzywiłam się nieco podejrzliwie.
- Co to będzie?
- Sama zobacz – włożył mi w dłoń coś cienkiego. Otworzyłam oczy. To było coś, czego zdecydowanie mogłam się po Piotrku spodziewać. Joint.

wtorek, 30 października 2012

VII Londynie, nadchodzimy! Part II

- Dobrze Kotku, a teraz trochę na prawo i poprawcie jej włosy, halo, panienki! – głos fotografa i wtórujących mu makijażystek stawał się coraz bardziej irytujący. Miałam dość wszechobecnego sypiącego się na włosy i ubrania pudru oraz denerwującego błysku flesza. Kiedy stylistka ustawiła mnie ponownie w pozycji do zdjęcia, Anglik pstryknął kilka zdjęć i odsunął aparat od twarzy.
- Następny!- jego wrzask poniósł się po całym studiu. Z jękiem usiadłam na kanapie obok Szymona, ignorując surowy wzrok jednej z kosmetyczek.
- Zabierz mnie stąd – mruknęłam po polsku, widząc zachwyconego Piotrka otoczonego przez asystentki fotografa. Zdecydowanie to on z jego 1,8 wzrostu był najprzystojniejszy z męskiej trójki moich przyjaciół. Wywróciłam oczami na jego nieudaną próbę flirtu, osuwając się na ramię Michała.
- Też nie tego się spodziewałem – odezwał się cicho, widząc moje błagalnie spojrzenie skierowane w stronę drzwi.
- Nie tego, czyli nie spodziewałeś się gejowskiego golfu fotografa i próby zastąpienia mojej twarzy pudrem?
- Jakaś Ty zabawna – stwierdził z przekąsem i ciężko westchnął, spoglądając na zegarek.
- Zdjęcie grupowe!
Kolejny wrzask fotografa po raz kolejny wwiercił mi się w uszy. Z jękiem podniosłam się z kanapy, ciągnąc za sobą  Michała i Szymona. Asystentki ustawiały nas jak manekiny, a kiedy skończyły poprawianie naszych włosów i makijażu, błysnął flesz. Do kolejnego zdjęcia wystawiłam język, powodując zmianę koloru twarzy fotografa na pomidorowo-czerwony. Wykrzykując coś niezrozumiałego, zaczął wymachiwać rękami. Razem z Piotrkiem wybuchliśmy śmiechem i pobiegliśmy w kierunku wyjścia, próbując uchronić się przez rzucanymi w naszą stronę przedmiotami. Kiedy zbiegliśmy po schodach i znaleźliśmy się w holu obserwowani przez zdziwionego portiera, wciąż nie mogliśmy opanować śmiechu. Kiedy ostatecznie skończyliśmy, Piotrek spojrzał na mnie z błyskiem w oku.
- Chętna na zabawę?
- Nie bądź taką świnią – dałam mu kuśkańca w bok i oboje zachichotaliśmy.
- Urwijmy się stąd. Dawaj, skubnąłem kasę Michała. Póki nie skończą tych głupawych zdjęć.
- Myślałam, że chcesz poderwać jakąś makijażystkę – mruknęłam podejrzliwie.
- Nie lubię takich chodzących stadami – wzruszył ramionami i sięgnął po kurtkę. – To jak?
- Stawiasz mi piwo – uśmiechnęłam się i wzięłam moją torbę. – Ale muszę się przebrać – dodałam, spoglądając na moje krótkie spodenki i bluzkę bez rękawów. Weszłam do łazienki i zamknęłam drzwi kabiny. Zmieniłam mój strój na stare, wytarte jeansy, czarny podkoszulek i czarną marynarkę . Zamiast schowanych do torby trampek założyłam na nogi zapinane na suwak kozaki. Do granic możliwości owinięta szalikiem zjawiłam się w holu, gdzie czekał na mnie ubrany Piotrek. Uśmiechnął się szelmowsko.
- Wiesz, że Michał nas zamorduje?
- I to jest w tym wszystkim najzabawniejsze – odpowiedziałam z rozbrajającą szczerością i pociągnęłam go w stronę wyjścia.

wtorek, 23 października 2012

VII Londynie, nadchodzimy! Part I

- BBC Radio One, Frank Wayne says hello to everyone and special says hello to Band Birds, new Polish group, who's gonna...
Michał nagle szturchnął mnie w bok. Wszyscy czworo założyliśmy słuchawki, gdy Anglik kontynuował wypowiedź, a w tle brzmiała już melodia naszego promocyjnego singla. Wszyscy w skonsternowanym milczeniu wsłuchiwaliśmy się w piosenkę, choć od daty jej wydania słyszeliśmy ją praktycznie kilka razy dziennie. Spojrzałam na zdenerwowanego Szymona i uśmiechnęłam się niepewnie. Utwór powoli zaczął cichnąć, a dziennikarz odezwał się po angielsku.
- To było „Our Wishes”, singiel promujący pierwszą płytę Band Birds, zatytułowaną „Light In The Darknees”. Przedstawiam państwu Band Birds i czwórkę jego członków, wokalista
i zarazem klawiszowiec, Simon Daniecki, gitarzystka Monica Dereszowska, basista Peter Toczanski i lider oraz perkusista zespołu, Michael Kotecki.
- Zaraz, Michał jest liderem? – spytał zdziwiony Piotrek po polsku, a my troje uciszyliśmy go machnięciem ręki. Dziennikarz zamilkł na kilka sekund, patrząc na nasz niezbyt miłym wzorkiem. Po chwili wrócił do dalszej części audycji.
- Zapraszamy więc na wywiad dotyczący tego młodego, ambitnego i utalentowanego zespołu. Kiedy i gdzie planujecie waszą pierwszą trasę koncertową? Czy będziecie grali jakieś wyjątkowe, niepublikowane na płycie numery? Odpowie nam Monica, gitarzystka.
Spojrzałam na niego zupełnie przerażona. Skierował rękę w moją stronę, gdy ja milczałam zaskoczona. Nie byłam w stanie wykrztusić nawet słowa. Michał szturchnął mnie w bok. Spojrzałam na niego przestraszona, kręcąc głową. Razem z dziennikarzem pokazali sobie kilka znaków.
- Widać mamy drobne problemy techniczne, przekażemy więc głos liderowi grupy. Michael?
- Pierwszą trasę koncertową planujemy rozpocząć 23 kwietnia i ma trwać około 4 miesięcy. Na pewno zagramy parę dodatkowych numerów, w tym kilka coverów i własnych utworów. Odwiedzimy Europę i Stany, ale nic jeszcze nie jest pewniakiem – uśmiechnął się do Anglika, wzruszając ramionami, kiedy ten skinął głową w moją stronę. Praktycznie skuliłam się w sobie. Nie miałam pojęcia, jakim cudem zjadła mnie trema. Reporter zapowiedział kolejną piosenkę, a Michał zdjął słuchawki i odsunął mikrofon.
- Monika, co się dzieje?
- Nie wiem, nie mogę się odezwać – szepnęłam po polsku, gdy dziennikarz dał  nam znak ścinania głowy. Zamilkliśmy oboje i nałożyliśmy słuchawki z powrotem.
- To było „You Shook Me All Night”, wokal Simona Danieckiego, oryginał australijski zespół AC/DC. Jest jednak jedno pytanie, które mnie dręczy. Dlaczego wasza płyta zawiera tak wiele coverów? Uważam, ze wasze piosenki są świetne, dlaczego grać coś, co wszyscy znają i już słyszeli wiele razy?
- Ludzie wciąż chcą słuchać tych samych utworów, to pewnego rodzaju uzależnianie od niektórej muzyki. Dość ciekawy fenomen naszym zdaniem, że wciąż są wierni fani zespołów sprzed 30, 40 lat.
- Ale dlaczego akurat rock? Dlaczego nie pop, dlaczego nie blues?
- Jesteśmy wszyscy wielkim fanami takiej muzyki. Musimy się na kimś wzorować, bo słysząc tą muzykę, możemy tworzyć coś nowego, lepszego. Kochamy to i chcemy to robić.
- Jesteście jednakże dość skromni jak na zupełnie nowy, ambitny zespół, przynajmniej w dzisiejszym świecie. Co powie na to wasz basista?
- Cóż… staramy się jak możemy.  Chyba po prostu nie chcemy przesadzać, zaczynamy dopiero i to wszystko – skrępował się Piotrek i uśmiechnął się niezręcznie.
- A jakie są wasze plany na przyszłość?
- My nie mamy planów – zaśmiał się chłopak, wywołują taką samą reakcję zarówno u nas, jak i u prezentera. Zaśmiałam się cicho, a Szymon trącił mnie w bok i ścisnął pod stołem za rękę. Skinęłam dziennikarzowi głową.
- Skoro jesteśmy przy teraźniejszości, może Monica opowie nam o kolejnym singlu, „Beating of My Heart”. Czy planujecie teledysk?
- Tak, oczywiście – odparłam po angielsku cicho i niezbyt pewnie, patrząc wyczekująco na kolejne pytanie. Uśmiechnął się i zachęcił mnie do mówienia delikatnym gestem dłoni.
- Gdzie planujecie go nakręcić i czy tematyka będzie się wiązała bezpośrednio z tym całkowicie „odjechanym” tekstem o miłości i muzyce?
- Nie myśleliśmy jeszcze o tym – wydukałam z trudem, próbując przypomnieć wszystkie słowa po angielsku które znałam, pomijając te niecenzuralne. Cóż, niewiele mogłam powiedzieć.
- A DVD z trasy? Czy jakieś nakręcicie? Czy macie jakieś szczególne plany co do koncertów?
- Wszystko jest kompletną tajemnicą – wypalił Michał, zanim zdążyłam nawet otworzyć usta. Spojrzałam na niego niezbyt zadowolona, a prezenter skinął głową z uśmiechem.
- Czy mogę prosić o choćby jeden szczegół?
- Scena będzie wyglądać dość nowocześnie i nietypowo, przynajmniej tak wygląda na planach architektonicznych – zaśmiał się Szymon i popatrzył na mnie z dziwnym błyskiem w oku. – Na pewno wszystkim się spodoba.
- A jak z waszym wizerunkiem? Czy macie zamiar być raczej grzecznymi dzieciaczkami?
- Nie, myślimy o czymś z pazurem – odparł Michał, jak zwykle wtrącając się w słowo Anglikowi. – Zaraz po wywiadzie jedziemy na tajną sesję zdjęciową na ulicach Londynu, śnieg i te sprawy. Pokażemy coś w style Sex Pistols, podarte ciuchy, murowane i nieotynkowane ściany oraz rozwalające się instrumenty.
- A co z duetami, nagraniami z innymi artystami? Nie planujecie tego? Sądziłem, że jako młody zespół będzie poszukiwać wsparcia od bardziej doświadczonych muzyków.
- Najpierw powinniśmy rozkręcić własną karierę, dopiero potem zajmować się czyjaś – szczerze roześmiał się Piotrek, wywołując u dziennikarza uśmiech.
- Więc znaki specjalne, własne i niepowtarzalne też będą?
- Jasne, mamy już własne logo i trochę tajemnic w związku z wyglądem.
- Więc co teraz będziecie robić?
- Grać, grać i jeszcze raz grać – chórem wypowiedzieliśmy umówioną wcześniej kwestię i roześmieliśmy się cicho. Prezenter zapowiedział kolejną piosenki i odsunął mikrofon. Wszyscy wstaliśmy i kolejno podaliśmy sobie ręce.
- Nie bądźcie tacy zestresowani – dodał na pożegnanie. Wychodząc, posłałam mu wrogie spojrzenie i prychnęłam cicho.
- Monika, co się stało? – zagadną cicho Michał, kiedy zostaliśmy tylko we czwórkę. Wywróciłam oczami.
- Nic się nie stało, spanikowałam. Zadowolony?
- Ale to… nie kłopoty z angielskim? – spytał zaniepokojony, kątem oko obserwując żartujących chłopaków. Szymon z miną niewiniątka wsypywał śnieg za kołnierz Piotrka.
- Wszystko jest w porządku – warknęłam, wpychając ręce w kieszenie w poszukiwaniu rękawiczek. Nasunęłam czapkę na uszy i spojrzałam na Michała spode łba. – Co się gapisz?
- Nic, nieważne zresztą – mruknął, przywołując chłopaków machnięciem ręki na widok nadjeżdżającego samochodu. Wsiedliśmy do auta i w milczeniu ruszyliśmy przez kolejne ulice Londynu.  Michał jak zwykle rozmawiał z kimś przez telefon, mrucząc coś po angielsku.
- Zmiana planów - odezwał się, odwracając się do nas. - Mamy sesję w studiu.
Jęknęliśmy. Zmiana planu nie wchodziła w grę w naszą górę dokładnie wyliczonych planów. Każde pół godziny mogło zawalić nasz dzień. A sesja w studiu zdecydowanie go zawalała.

sobota, 20 października 2012

VI Są rzeczy, których wolałbyś nie wiedzieć Part IV

Kiedy skończyłam, Szymon wpatrywał się we mnie zszokowany.
- Monika, ja… ja nie wiedziałem. Nie miałem pojęcia, że ktoś Cię kiedyś…
- Zgwałcił? Zrobiłam to z własnej woli – wpatrzyłam się w opróżnioną szklankę po piwie. Westchnęłam ciężko. – Wracajmy do domu. Nie mam ochoty na więcej.
Szymon niepewnie wzruszył ramionami i oboje wróciliśmy do mieszkania do krótkim spacerze. Jeszcze długo rozmawialiśmy we dwoje, wpatrując się w zaśnieżoną panoramę Warszawy.

wtorek, 16 października 2012

VI Są rzeczy, których wolałbyś nie wiedzieć Part III

Był koniec lata, a ja miałam zaledwie piętnaście lat. Dokładnie pamiętam ten wieczór, kiedy po kolejnej awanturze i kolejnych ciosach w twarz postawiłam uciekać. Nie miałam dużo czasu, więc zabrałam trzy pierwsze rzeczy, o których pomyślałam – pieniądze, dokumenty i gitarę. Po wyjściu z domu bardzo długo szłam, mijając kolejne dzielnice miasta. Mimo ciepłej nocy czułam się całkowicie zziębnięta i opuszczona. Widząc pierwszą stację benzynową, skręciłam i kupiwszy kawę, usiadłam na krawężniku. Bezmyślnie szarpiąc struny gitary, dopiero teraz zdałam sobie sprawę, w jak kiepskiej sytuacji się znalazłam. Ciężko westchnęłam, naciągnęłam mój kapelusz na twarz i postawiwszy przed sobą kubek kawy, zaczęłam grać „Knockin’ On Heaven’s Door” Gunsów. Ponuro spuściłam głowę.
- Ładnie grasz – czyjś obcy, męski głos wyrwał mnie z zamyślenia. Spojrzałam do góry. Mężczyzna był wysokim brunetem z czarnymi oczami i kilkudniowym zarostem na kwadratowej szczęce. W ręku trzymał kubek z kawą.
- Dziękuję – mruknęłam ponuro, ponownie spuszczając głowę. Usiadł obok mnie.
- Czy to nie za późna pora dla takiej nastolatki jak Ty?
- Nie, jeśli nie ma się dokąd wracać – odwróciłam głowę, aby uniknąć jego wzroku.
Zamilkł na chwilę, niepewnie bawiąc się swoją kawą.
- Jestem Andrzej – odezwał się w końcu.
- Monika.
- Szukasz noclegu?
Spojrzałam na niego podejrzliwie. Nie wiedziałam, jakie może mieć wobec mnie zamiary, ale byłam głodna i senna. Rozpaczliwie potrzebowałam noclegu.
- Może – odparłam cicho, zagryzając wargę.
- Zatrzymałem się w hotelu nieopodal. Jeśli byś chciała…
- Chcę.
Wstałam i zdjęłam kapelusz, odsłaniając twarz. Spojrzał na mnie zaskoczony.
- Kto… kto Ci to zrobił?
- To nie jest ważne, chcę to mieć za sobą – odpowiedziałam, zabierając swoją kawę. Przytaknął spokojnie, po czym wyjął kluczyki i zaprowadził mnie do samochodu. Jechaliśmy bardzo krótko i wysiedliśmy pod motelem, który raczej nie sprawiał miłego wrażenia. Niepewnie pociągnęłam za sobą gitarę, idę za Andrzejem do jego pokoju. Wnętrze budynku była stare i nieco obskurne. Weszliśmy do holu i poszliśmy korytarzem w kierunku pokojów, odprowadzani przez wzrok zgorszonego recepcjonisty.
- Wejdź – otworzył drzwi do pokoju. Weszłam, z nadzieją spoglądając na dwuosobowe łóżko, niezbyt schludne meble i kolejne drzwi.
- Usiądź, zaraz wrócę.
Zgodnie z jego poleceniem usiadłam na skraju łóżka, zdejmując trampki. Kiedy wrócił, w ręku trzymał dwie butelki piwa. Podał mi jedną, gasząc światło i zapalając małą lampkę na stoliku nocnym. Siadłam obok mnie i w milczeniu wypiliśmy swoje butelki. Przysunął się do mnie bliżej i położył rękę na moim udzie. Powoli przenosił ją coraz bardziej w górę. Poruszyłam się niespokojnie. On odstawił butelkę piwa i powolnym, ale pewnym ruchem, objął mnie w pasie. Przysunął mnie do siebie, a jego ręka powędrowała w górę, wzdłuż mojej talii. Nagle pocałował mnie w policzek, a ja siedziałam nadal nieruchomo, nie mając pojęcia jak zareagować. Powoli położył mnie na łóżku i objął mnie nogami, namiętnie całując po szyi. Jego ręce przytrzymywały moje biodra. Wciąż milcząc, przycisnął mnie mocniej. Jęknęłam cicho, a on na dłuższą chwilę przestał mnie całować i rozpiąwszy mój rozporek, zsunął moje jeansy na podłogę. Przyparł do mnie i szybkim ruchem niemal zerwał ze mnie bluzkę. Zrzuciwszy ja na podłogę, zaczął mnie całował po szyi i piersiach, podczas gdy ja nie miałam najmniejszej odwagi się ruszyć. Szybko zszedł w dół mojego brzuch i moje figi znalazły się na podłodze. Zadrżałam z powiewu zimna wpływającego, kiedy on zdejmował z siebie ubrania. Zupełnie nagi usiadł na mnie.
- Nie krzycz – upomniał, gdy ja nagle jęknęłam z bólu, zagryzając wargę. Zacisnęłam ręce na pościeli, próbując nie krzyczeć. Nie wiedziałam, ile to trwało, ale kiedy skończył, zszedł ze mnie i usiadł na łóżku obok. Z trudem rozluźniłam palce wciąż zaciskające się na pościeli. Na moim udzie poczułam małą, ciepłą kropelkę. Z trudem przełknęłam ślinę, czując smak krwi z przegryzionej wargi. Wciąż ciężko dyszałam. Andrzej usiadł na łóżku, przykrył się kołdrą i zapaliła papierosa. Skuliłam się na łóżku, wpatrując się w zapaloną lampkę. Pogłaskał mnie po włosach, po czym zgasił niedopalonego papierosa i obróciwszy się do mnie tyłem, zgasił światło. Długo leżałam w ciemności drżąc z zimna i emocji, jednak wkrótce zasnęłam skulona i przerażona.
Kiedy się obudziłam, czułam jedynie nieznośny ból i obrzydzenie do samej siebie. Z trudem wstałam i rozejrzałam się po pokoju. Po Andrzeju i jego rzeczach nie było nawet śladu. Usiadłam na podłodze, mając na sobie jedynie stanik i zaśmiałam się gorzko. Byłam głupia, potwornie głupia, myśląc, że zależy mu na czymś więcej. Sięgnęłam po swoje rzeczy i zaczęłam powoli się ubierać. Kiedy zabrałam swoje rzeczy myślałam tylko o jednym – mimo wszystko wrócić do domu.

VI Są rzeczy, których wolałbyś nie wiedzieć Part II

Siedzieliśmy w milczeniu już kilka minut, tępo wpatrując się w szklanki piwa zamówione na fałszywy dowód Szymona. Żadne z nas nie miało pojęcia co powiedzieć.
- Monika, jeśli…
- Są rzeczy, których wolałbyś nie wiedzieć.
- Jakie?
- Byłam z innym.
- Ty… okłamałaś mnie? – spojrzał na mnie gniewnie, aż skuliłam się w sobie.
- To… to nie było tak jak myślisz.
- Więc jak było?
Spuściłam głowę.
- Naprawdę chcesz wiedzieć?
Przytaknął, patrząc wyczekująco. Westchnęłam.

sobota, 13 października 2012

VI Są rzeczy, których wolałbyś nie wiedzieć Part I

Nieubłaganie zbliżał się grudzień i równie nieubłaganie zbliżała się data wydania naszej pierwszej płyty. Wszyscy czworo nerwowo odliczaliśmy kolejne kartki kalendarza. Kolejnego grudniowego ranka razem z Szymonem jak zwykle wracaliśmy ze studia do mieszkania. Mieliśmy całe przedpołudnie być sami, więc dokładnie wszystko zaplanowaliśmy. Czekaliśmy na to od początku naszego związku.
- Więc… byłaś kiedyś z jakimś? – spytał Szymon, zdejmując ośnieżone buty. Nieśmiało pokręciłam głową, ściągając owijający mnie czerwony szalik.
- A Ty byłeś z jakąś?
- Z trzema – z łatwością dostrzegłam jego zażenowanie. Weszłam do naszego pokoju i usiadłam na łóżku. Usiadł obok mnie.
-  Jesteś pewna, że chcesz to zrobić?
Powoli pokiwałam głową . Delikatnie objął mnie i pocałował w usta.
- Gotowa?
- Dla Ciebie zawsze – położyłam się na łóżku, ciągnąc go za sobą. Siadł na mnie i zaczął całować po szyi. Powoli zaczęłam zdejmować jego koszulkę. Objął mnie, całując namiętnie. Zdjęłam jego koszulkę, gdy on na chwilę puścił mnie i zaczął rozpinać zamek moich jeansów. Zsunął je na podłogę i zaczął zdejmować mój sweter. Obdarzyłam go długim pocałunkiem w usta, przyciągając go do mnie na chwilę. Spojrzał na mnie, uśmiechając się. Zrzucił mój sweter na podłogę i zaczął ściągać własne spodnie. Oparł się o mnie mocniej i delikatnie  położył ręce na moich biodrach. Powolnym ruchem zaczął ściągać moje figi, gdy nagle przeraźliwie krzyknęłam i odepchnęłam go.
- Nie dotykaj mnie!
- Monika, co się…
- Nie dotykaj!
Wrzasnęłam przeraźliwie i zerwałam się z łóżka, okrywając ściągniętym z łóżka kocem. Przebiegłam przez korytarz i z piskiem wpadłam do łazienki, zalewając się łzami. Osunęłam się na podłogę, łkając. Nie miałam najmniejszego pojęcia co się stało. Rozległo się głośne pukanie do drzwi.
- Monika, co się stało? Zrobiłem Ci coś…? Odezwij się…
Załkałam głośniej, słysząc niepewny głos Szymona.
- Kochanie, proszę, odezwij się… Przepraszam…
Rozległa się dłuższa chwila ciszy. Powoli wstałam.
- Przyniesiesz mi ubranie?
Przez szybkę w drzwiach widziałam, jak Szymon przytknął. Po chwili pojawił się pod drzwiami z moim swetrem i spodniami.
- Mogę wejść?
- Nie dotykaj mnie – ostrzegłam go, otwierając drzwi. Niepewnie patrzył na mnie, gdy wkładałam sweter i jeansy. Kiedy ubrałam się, spojrzał na mnie skrępowany. Spuściłam wzrok.
- Przepraszam – ponownie byłam bliska płaczu. Oparłam się o umywalkę. – Spanikowałam.
- Posłuchaj, jeśli nie chcesz nie musimy jeszcze tego robić…
- Możemy się przejść? – spytałam nieśmiało, nie wiedząc co robić
Spojrzał na mnie zdziwiony i przytaknął. Wyszliśmy z łazienki i w milczeniu zaczęliśmy się ubierać.

wtorek, 9 października 2012

V Światełko w ciemności VI

Kiedy się zbudziłam, męczyło mnie potworne pragnienie. Ktoś podał mi w rękę butelkę wody. Wypiłam łapczywie jeden łyk, z trudem rozklejając oczy. Leżałam na kanapie, a obok mnie siedział Michał z miną zbitego psa. Jęknęłam.
- Co się stało…?
- Nawaliłaś się, wyznałaś, że mnie kochasz i wyrzygałaś się na moje buty…
- A… to pamiętam. Wyciąłeś mi niezły kawa…
Zamilkłam w pół słowa.  Czy to był kawał? Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Uśmiechnął się nieśmiało i powoli pokiwał głową. Roześmiałam się nagle.
- Chłopaki będą mieli niezłą polewkę z Ciebie! Padną ze śmiechu!
- Nie możesz im powiedzieć.
- Co? Dlaczego? – usiadłam, wpatrując się w niego zdziwiona.
- Nie rozumiesz, że nie chcę być odmieńcem?
- Nie rozumiem ani trochę – uśmiechnęłam się złośliwie, a on westchnął ciężko.
- Skoro im powiesz, powiem Szymonowi o tym, że mnie kochasz.
- Nie odważysz się, Ty… Ty… pedale – pogroziłam mu palcem. Uśmiechnął się złowieszczo.
- Jeszcze raz mnie tak nazwij, a pójdę w tej chwili i mu to powiem. I dobrze wiesz, że stać mnie na to. Szantażyk za szantażyk?
Westchnęłam ciężko.
- Zgoda, nic nikomu nie mówimy.
Uśmiechnął się na znak zgody, po czym zmarszczył brwi.
- Ale wiesz, że musisz mi umyć te buty?

sobota, 6 października 2012

V Światełko w ciemności Part V

- Słuchaj, ja Ci mówię, to była najlepsza impreza w moim życiu!
- Tak, oczywiście, a teraz położymy Cię do łóżka.
Zatoczyłam się na kolejnym schodku. Michał westchnął i podparł mnie ramieniem.
- Dobra, a teraz położymy Cię do łóżka i nikt się o niczym nie dowie.
- Pieprzysz – mruknęłam, pokładając się na jego ramieniu. Z jękiem zaczął majstrować przy zamku i niemal wniósł mnie do mieszkania. Zakołysałam się gwałtownie. Posadził mnie na kanapie.
- Rozbieraj się.
- Może poznajmy się lepiej, co? – pociągnęłam go i posadziłam obok siebie.
Spojrzał na mnie zniecierpliwiony.
- Monika, jesteś pijana i nie będziesz tego pamiętać, więc sam Cię po prostu rozbiorę i położę do łóżka.
- Nie jestem pijana! Ja dobrze wiem co robię i co teraz zrobię!
Stanęłam przed Michał zupełnie równo, czując jakbym nagle wytrzeźwiała.
- Michał, powiem Ci co zawsze chciałam Ci powiedzieć.
- Tak?
- Kocham Cię.
Tak, to był pierwszych największy błąd mojego życia. Michał nagle wstał, spoglądając na mnie zszokowany.
- Że słucham?
- Kocham Cię, nie rozumiesz? Nie kocham Szymona, tylko Ciebie!
Usiadł, wpatrując się we mnie skołowanym wzrokiem.
- Monika, Ty… nie rozumiesz…
Zerwał się i nerwowo przeszedł kilka kroków po pokoju.
- My nie możemy… Ja nie mogę…
- Jak to nie możesz?! Nie podobam Ci się?!
- To nie…
- Wiedziałam, że Ci się nie podobam!
- Ja jestem gejem, nie rozumiesz?!
Popatrzyłam na niego w lekkim szoku i nagle wybuchłam śmiechem.
- Nie żartuj sobie, nie możesz być gejem!
- Nie żartuję.
Zamilkłam, widząc jego poważną minę. I nagle zwymiotowałam na jego buty. Tak, drugi największy błąd mojego życia.

wtorek, 2 października 2012

V Światełko w ciemności Part IV

Od pamiętnej rozmowy mojej i Michała minęły 2 miesiące. Byliśmy coraz bliżsi wydania naszej pierwszej płyty, „Light In The Darknees”, a singiel „Our Wishes” zaczął zajmować pierwsze miejsca na listach przebojów w całej Europie. Jedyną rzeczą, która nie układała się dobrze, był mój związek. Mój i Szymona. Im dłużej byliśmy ze sobą, tym bardziej widziałam, że do siebie nie pasujemy. Dopiero zaczęłam zdawać sobie sprawę, jak trudno nam mieszkać w trzypokojowym mieszkaniu we czwórkę. Nawet obsesyjna czystość Szymona zaczynała mnie boleśnie irytować.
- Po prostu daj mi spokój!
- Więc nie zostawiaj po sobie takiego syfu!
- Co Ci tak zależy? Skoro chcesz, to sam sprzątaj!
- Nie zamierzam Cię słuchać!
Wychodząc, trzasnęłam drzwiami. Niemal wybiegałam z mieszkania i będą na ulicy, sięgnęłam po komórkę. Wykręciłam ten sam numer co zawsze.
- Postawisz mi piwo?
Z drugiej strony rozległ się jęk.
- To już trzeci raz w tym tygodniu, a jest czwartek! Znowu się pokłóciliście?
- Tam gdzie zawsze?
- Czekam – westchnął Michał i rozłączył się. Wsadziłam ręce do kieszeni i poszłam w dół ulicy. Podeszłam pod drzwi naszego znajomego baru. Michał już siedział przy stoliku. Weszłam i usiadłam naprzeciwko niego. Spojrzał na mnie ponuro.
- Dlaczego to zawsze muszę być ja?
- Bo Piotrek dostanie dowód dopiero w lutym. Nie gadaj i kup mi piwo.
Wywrócił oczami i zamówił u kelnerki dwie butelki, pokazując dowód.
- Więc co się stało? – spytał, gdy zostaliśmy sami. Upiłam łyk z butelki i wbiłam wzrok
w stół.
- Pokłóciliśmy się.
- Do cholery, wy się cały czas kłócicie! A ja mam tego dość. Bo nie posprzątała, bo mnie nie słucha, bo się obejrzał za inną, bo znowu z nim flirtowała… Czy ja wyglądam jak psycholog?
- Tak.
Michał zamilkł zgaszony, a ja napiłam się kolejny łyk piwa. Łypnął na mnie nieszczęśliwym wzrokiem. Westchnęłam cicho.
- Posiedzisz ze mną, póki się nie uspokoimy z Szymonem?
Przytaknął i zamówił kolejne dwa piwa. Później przestałam już liczyć…

sobota, 29 września 2012

V Światełko w ciemności Part III

Dom Michała zawsze zaskakiwał mnie wielkością i nowoczesnością. Weszliśmy do niego. Było całkowicie pusto.
- Mamo?
Michałowi odpowiedziała głucha cisza. Wszedł do kuchni połączonej z salonem. Rozejrzałam się zaskoczona. Wszystko było szklane, białe i lśniące czystością. Nowoczesne. Michał wskazał mi kanapę, a sam otworzył lodówkę.
- Chcesz coś jeść?
- Chcę wracać do Warszawy.
- Monika… musimy o tym porozmawiać.
- Nie zamierzam o niczym rozmawiać.
- Rozbierz się.
- Że słucham?! – wstałam zaskoczona. – Co Ty sobie myślisz?!
- Chcę zobaczyć Twoje blizny.
Zamilkłam, spoglądając na niego niepewnie. Złożył ręce na piersi.
- Skąd o mnie tyle wiesz? – zapytałam wreszcie.
- Wszyscy widzą, że jesteś… inna. Ty nawet nigdy nie nosisz krótkich spodenek. Cięłaś się tam, prawda?
- Nie!
Zaprzeczyłam krzykiem. Nie wiedziałam, skąd w ogóle pojawiło się u niego takie przypuszczenie. Nigdy nie zachowywałam się jak ktoś… nienormalny.
- Więc się rozbierz.
- Nie będę Ci się pokazywać w bieliźnie.
- Nie przesadzaj, będę trzymał ręce przy sobie.
Skrzywiłam się niepewnie.
- Zgoda, ale daj mi chwilę… prywatności.
Wskazał mi ręką łazienkę. Zamknęłam drzwi za sobą. Jak reszta domu, łazienka była duża, biała i boleśnie nowoczesna. Aż przeszedł mnie dreszcz na wspomnienie mojej malutkiej klitki, w której musiałam mieszkać. Zdjęłam buty. Ciężko westchnęłam i ściągnęłam z siebie ubrania. Zostałam w samej bieliźnie. Wzięłam ręcznik leżący obok zlewu i owinęłam się nim. Wyszłam z łazienki. Michał siedział na kanapie. Popatrzył na mnie z odrobiną ciekawości.
- Nikomu o tym nie wspomnę, obiecuję – zapewnił poważnym głosem i podszedł do mnie. Delikatnym gestem ręki odwinął ręcznik i cofnął się o krok.
- O mój Boże… On Ci to wszystko zrobił?
- Tak.
Zacisnęłam usta. Michał delikatnie dotykał blizn na moim prawym boku.
- Co Ci tutaj zrobił?
- Oparzył mnie wrzątkiem. Na plecach starał się mi wyciąć napis, ale był zbyt pijany, by napisać jakieś litery…
- A to na udzie?
- Zrzucił mnie za schodów  i została mi blizna po złamaniu otwartym.
- Ile miałaś lat?
- To był dzień moich dwunastych urodzin.
Michał zamilkł, nie wiedząc co powiedzieć. Odwróciłam wzrok.
- Monika, ja… nic nie wiedziałem… nie miałem pojęcia przez co przechodzisz…
- I tak byś mi nie pomógł.
- Przecież mógłbym zawiadomić…
Nie odpowiedziałam i zabrawszy ciuchy z łazienki, zaczęłam się ubierać przy Michale. Usiadłam na kanapie, spoglądając na niego ponuro.
- To się działo, kiedy mnie poznałaś, prawda?
Spuściłam głowę i przejechałam ręką po włosach. Milczałam dłuższą chwilę.
- To się zaczęło jak miałam osiem lat. Wtedy uczył mnie grać na swojej gitarze i któregoś dnia, jak wróciłam ze szkoły , nie było go w domu… Czekałam całe popołudnie, a on wrócił dopiero wieczorem – z trudem przełknęłam ślinę. Michał usiadł obok mnie. – Był pijany. Najpierw popchnął mnie na podłogę, a potem zdjął pasek i zaczął mnie nim okładać… - po kolejnym słowie mój głos zupełnie się załamał. Ukryłam twarz w dłoniach, próbując powstrzymać kolejną falę łez. Michał położył mi rękę na ramieniu.
- Potem to zdarzało się coraz częściej. Coraz częściej przychodził pijany. I coraz częściej bił. Uciekałam. Najpierw do sąsiadów, w końcu byle dalej od niego. Oparzył mnie wrzątkiem, kiedy miałam 10 lat. A potem mnie zbił, bo płakałam. Płakałam, bo bolało.
Łzy pociekły mi ciurkiem po twarzy. Michał objął mnie ramieniem. Oparłam o niego głowę.
- Im byłam starsza, tym było gorzej. Jak miałam 12 lat, zrzucił mnie ze schodów. Wtedy złamałam nogę. Niedługo po tym, jak was poznałam, zrobił mi to na plecach. Uciekłam w końcu… - zalałam się łzami, wtulając w Michała. Przytulił mnie mocno.
- Jestem przy Tobie – odezwał się cicho, delikatnie głaszcząc moje włosy.
- On nie jest złym człowiekiem, tylko jak się napije to… - załkałam głośno.
- Ja wiem Monika, ja wiem. Nie wrócisz tam, obiecuję.
Po jego zapewnieniu jeszcze długo płakałam. Wiedząc, że mówi prawdę, nie czułam strachu. Jedynie tęsknotę. Za domem.

wtorek, 25 września 2012

V Światełko w ciemności Part II


Po nocnej podróży podczas której byłam pilnie obserwowana przez Michała, dojechaliśmy do naszego miasteczka. Wsiedliśmy do autobusu i podjechaliśmy pod mieszkanie moje i ojca w całkowitym milczeniu pomiędzy nami. W dzielnicy jak zwykle panowałam ponura cisza, czasem przerywana dźwiękiem tłuczonej butelki lub czyimś krzykiem. Michał nagle zatrzymał mnie, kładąc dłoń na moim ramieniu.
- Po co tutaj przyjechaliśmy?
- Żeby poukładać moje sprawy.
- Czyli po co?
- Daj mi spokój – strząsnęłam jego rękę z ramienia. Powoli wdrapałam się po schodach i zatrzymałam się na moim piętrze. Wzięłam głęboki oddech i pchnęłam drzwi. W zaśmieconym korytarzu stał chudy, zarośnięty mężczyzna, trzymający butelkę wódki.
- Wróciłam po moje rzeczy – odezwałam się ze spokojem. Weszłam do mieszkania i przejechałam po moim ojcu wzrokiem. Widziałam, jak zacisnął palce na szyjce butelki.
- Jak śmiesz wracać, Ty dziwko?! Wiesz ile miałem przez Ciebie problemów?! Won!
Zamachnął się butelką i nagle gwałtownie zakołysał w pół kroku. Był pijany. Cofnęłam się, popychając Michała w tył. Schwyciłam go za rękę. Ojciec stanął równo, wymachując butelką.
- A to kto, Twój alfons?
Odwróciłam wzrok, wiedząc, ze zaraz usłyszę kolejne obelgi.
- Nic dziwnego, wiedziałem, że będziesz pracować na autostradach – zarechotał tępo. Zacisnęłam usta.
- Oddawaj pieniądze.
Nagle on zatrzymał swój śmiech i zamachnął się na mnie ręką. Dostałam w twarz tak mocno, że zatoczyłam się, z trudem unikając upadku na podłogę.
- Nie będziesz mi mówić co mam robić, Ty kur…
Nagle Michał zamachnął się i tamten dostał w twarz, że aż osunął się na ścianę.
- Zostaw ją, Ty sukinsynu!
- Michał, nie!
Krzyknęłam przerażona, widząc mojego ojca osuwającego się na podłogę i kopniak Michała wymierzony w jego brzuch. Zakołysałam się jak pijana i wypadłam na klatkę schodową. Zaczęłam biec po schodach, coraz szybciej i szybciej, potykając się, bliska upadku. Wybiegłam na ulicę i nie patrząc dookoła, biegłam na wprost siebie. Czułam tylko łzy zalewające mi twarz.
- Monika! Zatrzymaj się, czekaj!
Czyjeś ramię schwyciło mnie wpół. Zaszlochałam głośno i wtuliłam się w tą osobę. To był Michał. Niepewnie objął mnie ramieniem.
- Monika, ja… przepraszam… Nie płacz już… Jestem tutaj… Tutaj nikt nie zrobi Ci krzywdy, obiecuję…
Wtuliłam się w niego mocniej, szlochając coraz głośniej. Usadził mnie na czymś delikatnie, głaszcząc po włosach.
- Już, spokojnie… Monika, jestem przy Tobie…
Nie wiem ile siedziałam wtulona w niego, szlochając, ale przez bardzo długi czas nie byłam w stanie się uspokoić.
- Monika – odezwał się Michał łagodnie, delikatnie głaszcząc mnie po głowie. – Zabiorę Cię do siebie.
- Michał, ja… - załkałam cicho, nie będą w stanie powiedzieć ani słowa więcej. Przytulił mnie do siebie.
- Cicho, już cicho…- otarł moją twarz delikatnym ruchem dłoni. – Bardzo boli?
Nie odpowiedziałam. Wytarłam policzki z łez i usiadłam obok Michała, z trudem powstrzymując łzy. Podniosłam głowę. Siedzieliśmy na ławce wśród jakiegoś parku. Wstałam, wycierając resztki łez w rękawy bluzy.
- Chodźmy stąd. Nie chcę tutaj więcej wracać.
- Jesteś pewna? Wiesz, że unikanie problemu…
- Chodźmy stąd – powtórzyłam z naciskiem. Michał wstał z westchnięciem.
- Mogę chociaż wstąpić do domu?
Smutno pokiwałam głową. Michał włożył ręce do kieszeni i poszliśmy w dół ulicą.
- Chcesz o tym porozmawiać?
- Nie.
- Wiesz, że rozmowa o tym, co się…
- Powiedziałam nie, odpuść sobie – odparłam rozeźlona. Zamilkliśmy na chwilę. Długo szliśmy, milcząc i próbując unikać siebie wzrokiem.

sobota, 22 września 2012

V Swiatełko w ciemności Part I


„All our dreams Can change With every word you say”. Szymon uśmiechnął się do mnie, kiedy zaczęłam pierwszy akord. Sam zaczął grać na klawiszach śpiewając drugą zwrotkę, a Piotrek z Michałem przyśpieszyli. „This lovely time With your eyes And two hearts With one rhythm”. W refrenie zaśpiewaliśmy wszyscy, tym razem zwalniając rytm piosenki. Rozległa się długa klawiszowa przygrywka. „All what forget We can found here In our minds and thoughts”. W ostatniej zwrotce Szymon zwolnił. Dokończyłam ostatni akord gitary i zapadła cisza. Zdjęliśmy słuchawki.
- To było dokładnie to co o co mi chodziło – uśmiechnął się Michał i wstał zza perkusji. – Dobra, koniec na dzisiaj ludzie.
Zgodnie z jego poleceniem odłożyliśmy instrumenty. Szymon podszedł i objąwszy mnie, pocałował w policzek.
- Dobrze Ci dzisiaj poszło, może wyjdziemy gdzieś wieczorkiem?
- Muszę dzisiaj wyjechać i wrócę dopiero jutro. Będę tęsknić.
Pocałowałam go i wysmyknęłam się z jego objęć. Pomachałam nieco zdziwionym chłopakom i pobiegłam po schodach.
- Monika, czekaj! – głos Michała zatrzymał mnie w połowie wejścia do holu.
- Śpieszę się, możemy odłożyć przesłuchanie na jutro?
- Co się dzieje?
Podbiegł i spojrzał na mnie badawczo. Przewróciłam oczami.
- Jej, Michał, nie jestem już dzieckiem. Daj spokój. Muszę się z kimś spotkać.
- Z ojcem?
Zastygłam w pół kroku. Odwróciłam się spowrotem w jego stronę.
- Skąd wiesz? – spytałam cicho, unikając jego wzroku. Westchnął ciężko.
- Nie jestem głupi, sprawdziłem bilet na pociąg w Twoim portfelu. Dlaczego nic mi sama nie powiedziałaś? Obiecaliśmy być szczerzy wobec siebie, pamiętasz?
- To skomplikowane. Skoro widziałeś bilet, wiesz, że jak się nie pośpieszę, to się spóźnię. Na razie – odparłam szybko i zwróciłam się w stronę wyjścia. Schwycił mnie za rękę.
- Nie tak szybko. Jadę z Tobą.
Niepewnie przełknęłam ślinę. Właśnie zdałam sobie sprawę, że nie mam żadnego wyjścia.

wtorek, 18 września 2012

IV Cisza przed burzą Part IV

 
- Więc o co chodziło w tej bójce? – Szymon popił łyk piwa i postukał palcami w stół.
- Nienawidzę tej suki – odparłam, czując pulsującą ze złości żyłkę na mojej skroni.
- Monika chciała powiedzieć, że Sylwia ukradła jej stypendium z super prestiżowej szkoły muzycznej i teraz Monika planuje morderstwo ze szczególnym okrucieństwem. Słodkie, prawda?
Szymon zamilkł i upił kolejny łyk piwa, a Piotrek z poważną miną oparł się o stół.
- Słuchajcie, teraz to nie są żarty. Nie możemy im pozwolić, żeby odebrali nam naszą szansę.
- Spokojnie, są tak mroczni i beznadziejni, że nikt ich nie zechce.
Prychnęłam lekceważąco, nadpijając piwo Michała.
- Ej, to moje!
- Wiem.
Między nami zapadła dziwna cisza. Piotrek westchnął cicho i wstał.
- Michał, płacisz.
- Co? Dlaczego akurat ja?
- A – trzymasz kasę i B – tylko Ty jesteś pełnoletni – wyliczyłam mu zjadliwie, po czym dopiłam resztkę jego piwa i wstałam, ciągnąc za sobą Szymona. Michał zrezygnowany odliczył pieniądze i wyszedł za nami na ulicę. W milczeniu przeszliśmy kilka kroków.
- Co teraz zamierzacie zrobić?
Odwróciliśmy się zdziwieni. Kobieta była wysoką blondynką w czerwonych szpilkach, czarnym płaszczu i opadającym na twarz kapeluszu.
- Mama? – szczęka Michała dosłownie znalazła się na ziemi.
- Dziadek zadzwonił i powiedział co się dzieje.
- Ale… przecież… w szpitalu…
- Daj spokój i chodźmy stąd. Nie lubię stać na ulicy – zdjęła kapelusz i machnęła grzywą blond włosów. Zdjęła z nos przeciwsłoneczne okulary. Miała piękną, wysmukłą twarz, niebieskie oczy i wąskie usta. Mogłaby być modelką. Skinęła nam ręką i ruszyła chodnikiem. Ruszyliśmy za nią, gdy ona tymczasem zaczęła rozpinać płaszcz.
- Znowu wpakowaliście się w kłopoty, nieprawdaż Michałku?
- Mamo… Mówiłem Ci tyle razy, że nie jestem żadnym Michałkiem!
- Spokojnie, bo Ci jeszcze coś pęknie. Tutaj jest ładne miejsce – wskazała pobliską restaurację. Powoli i z gracją weszła po schodkach. Siadła przy najbliższym stoliku i ręką przywołała kelnera. Niepewnie usiedliśmy.
- Co sobie życzycie kochani?
- Nic mamo. Mamy własne pieniądze i dobrze o tym wiesz.
- Oczywiście – odpowiedziała ze spokojem, po czym wyciągnęła z eleganckiego, skórzanego portfela kartę bankową. Złotą. Powoli przesunęła ją w naszą stronę.
- Michał, oszczędzałam to na Twoje studia. Wiem, że nigdy nic z tego nie będzie, więc weź to i wydaj płytę. Przynajmniej raz zrobię to co powinnam.
- Ale…
- Zabieraj, zanim się rozmyślę.
- Mamo, ja nie mogę…
- Raz w życiu mógłbyś mnie posłuchać.
Piotrek spojrzał na mnie z uśmiechem i wymownie szturchnął Michała w bok. Ten niepewnie zagryzł wargi i pozwoli przesunął kartę w naszą stronę. Jego mama uśmiechnęła się.
- Nadal mogę postawić wam obiad – ręką przywołała kelnera i przyciszonym głosem złożyła zamówienie. Popatrzyła na nas miłym wzrokiem.
- Moniczko, kiedy ostatnio byłaś u fryzjera?
Puściłam tę uwagę mimo uszu. Matka Michała wiecznie czepiała się moich ubrań, włosów i braku makijażu. Kelner podstawił przed nami wysokie szklanki z sokiem, a potem talerze z parującym jedzeniem. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, jak dawno jadłam coś ciepłego, co wcześniej nie było w proszku ani nie miało w nazwie żadnego z krajów azjatyckich. Chętnie sięgnęliśmy po widelce. Michał powoli obracał kartę w palcach, po czym zdecydowanym gestem odłożył ją na stół.
- Mamo, nie mogę tego przyjąć.
Matka Michała zatrzymała widelec z kawałkiem kurczaka w połowie drogi do ust. Z gracją odłożyła go na talerz i złożyła ręce na stole.
- Michał, synu, proszę. Zjedzmy i potem będziemy rozmawiać.
- Ale…
- Nie mów z pełnymi ustami!
Michał przełknął kęs jedzenia i popatrzył chłodno na matkę. Odłożył widelec.
- Wiesz, że nie przyjmę tych pieniędzy.
- Wiem. Dlatego dam je Piotrkowi.
Matka Michała wcisnęła kartę w dłoń zdziwionego Piotrka po czym spokojnie sięgnęła po widelec i zaczęła znowu jeść. Popatrzyliśmy na nią lekko zszokowani.
- Ale proszę pani…
- Dajcie mi spokojnie zjeść w końcu!
Zapadła nerwowa cisza, przerwana tylko stukotem sztućców. Matka Michała odłożyła widelec, wytarła się serwetką i przywołała kelnera.
- Rachunek proszę.
Wpatrzyła się w naszą czwórkę intensywnym wzrokiem.
- Teraz zapłacę, wyjdę i nie już nie wrócę po tą kartę.
Spokojnie i powoli wyciągnęła portfel, położyła należność i równie powoli wstała.
- A teraz wychodzę – oświadczyła z godnością, po czym skierowała się do wyjścia.
- Nie, mamo, czekaj!
Zatrzymała się w pół kroku i odwróciła z uśmiechem. Michał spuścił głowę.
- Weźmiemy te pieniądze.
- Nareszcie, raz w życiu podjąłeś sensowną decyzję. A teraz odprowadzisz mnie do samochodu czy będziesz sterczał jak kołek?
Michał wywrócił oczami i skinął nam ręką. Posłusznie wyszliśmy za nim i jego mamą. Ta powoli wsiadła do samochodu i przygotowawszy się do jazdy, opuściła szybę.
- Ufam Ci. Nie zepsuj tego kotku.
Odjechała z piskiem opon, zostawiając nas na pustym parkingu. Piotrek usiadł na krawężniku, zafascynowany wpatrując się w kartę.
- To masa pieniędzy… - zręcznie wyciągnęłam kartę z jego rąk i uśmiechnęłam się złowieszczo.
- A ja dokładnie wiem co z nimi zrobimy.

czwartek, 13 września 2012

IV Cisza przed burzą Part III


W studiu pojawiliśmy się następnego dnia rano. Z zewnątrz wyglądało na stare i zapuszczone, natomiast w środku lśniło czystością i osobliwą, niepokojącą pustką. Krótka chwila nawoływania wywołała dziwny harmider w pokoju na końcu holu i drzwi otworzyły się. Pojawił się w nich wysoki, barczysty mężczyzna ubrany w wytarty garnitur.
- W sprawie? – jego niski, basowy głos zadudnił w pustym korytarzu.
- My… my tu jesteśmy z umową… - wyjąkał Michał i pokazał dokument. Olbrzym przejrzał papier i uśmiechnął się szeroko.
- Nareszcie ktoś jest! Zapraszam, zapraszam – wskazał jedne z drzwi. Pomieszczenie było mini salonem z wielką szybą zamiast jednej ściany, za którą mieściły się schody. Nasza czwórka usiadła na wskazanych przez mężczyznę kanapach. Olbrzym zajął się przeglądaniem papierów podanych przez Michała. Cicho mruczał do siebie, po czym podniósł głowę i zatrzymał swoje spojrzenie na każdym z nas po kolei.
- Jestem zarządcą studia, Leonard Szlachecki. Wiem, że umowa była podpisywana przez właściciela, ale ja was nie znam i nie słyszałem jak gracie.
- Możemy zagrać – stwierdził Piotrek.
- Bez instrumentów, tak? – ironicznie zrugał do Michał.
Leonard wstał, otworzył drzwi i zniknął bez słowa na schodach. Zapadła chwila skonsternowanej cichy.
- Idziecie czy nie? – jego tubalny głos podniósł się cichym echem. Wstaliśmy i ostrożnie podeszliśmy do drzwi.
- Nie gryzą – zwrócił uwagę Szymon i spokojnie zszedł po kilku metalowych stopniach, po czym zatrzymał się na półpiętrze. Zaskrzypiały głośno.
- Nie jestem pewna…
- Schodź i przestań marudzić – orzekł Michał i zszedł powoli na dół. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Studio było zadziwiająco czyste, wybielone i pełne nowoczesnego sprzętu. Zarządca wyciągnął z jednego z leżących futerałów lśniącą, nową gitarę i ustawił ją na stojaku. Ze stojącej obok perkusji ściągnął foliową ochronę i podał mi pałeczki, a ja przekazałam je Michałowi. Niepewnie podeszliśmy do instrumentów.
- One też nie gryzą – stwierdził ze spokojem Szymon i chwycił mikrofon.
- Nastrój gitarę – polecił Leonard i podłączył wzmacniacz. Dźwięk gitary był tak czysty, że moje przyzwyczajone do własnej trzeszczącej gitary uszy aż zabolały.
- Co zamierzacie zagrać?
Spojrzeliśmy po sobie niezdecydowani. Zapadła kłopotliwa cisza.
- Najlepiej zabrzmicie w jakimś coverze – odezwał się Leonard, po czym wspiął się po schodach i usiadł na górze za szybą. Popukał w mikrofon na znak oczekiwania.
- Czy to ma być coś po polsku? – drżącym głosem zapytał Szymon.
- Dla mnie może być nawet w suahili.
Szymon zasłonił mikrofon dłonią i odezwał się szeptem.
- Proszę, niech to będzie coś po angielsku, nie będzie słychać jak się pomylę w tekście – popatrzył błagalnie. Skinęliśmy głowami. Ponownie zapadło gorączkowe milczenie.
- Mnie tu nie ma – odezwał się Leonard. – Wybierajcie piosenkę – wymownie zasłonił mikrofon i mrugnął. Przeleciałam po chłopkach spojrzeniem.
- You Shook Me All Night Long.
Michał uniósł brwi, a Szymon ciężko westchnął. Wzruszyłam ramionami i zagrałam pierwszą nutę. Szymon głośno przełknął ślinę i złapał mikrofon. Wzięłam głęboki oddech i skinęłam Piotrkowi głową. Zaczęliśmy razem. Wkrótce przyłączył się Michał, w Szymon zaczął śpiewać. ” She was a fast machine, she kept the motor clean, she was the best damn woman that I'd ever seen”. Szymon porwał mikrofon ze stojaka i schylił się, wyciągając drugą rękę i pstrykając w takt muzyki. Zbliżyłam się do mikrofonu. „Shook me all night long! Yeah, you”. Tym razem głos Szymona zagłuszył nasz niemal opętańczy wrzask. Tym razem Szymon radośnie podskoczył, podrygując w rytm gitary. Był prawdziwym shomenem. Plątał się z kablem, przebierał nogami i śpiewał tak głośno, ze byłoby go słychać nawet bez mikrofonu. Podsunał mi mikrofon i ocierając się o siebie ramionami, zaczęliśmy razem śpiewać. „And the walls were shakin', the earth was quakin', My mind was achin', and we were makin' it and you”. Nagle dźwięk instrumentów i śpiewu nagle ucichł. Zamiast tego rozległ się złowieszczy dźwięk skrzypienia schodów. Wiedziałam kto to.
- No proszę – wysoka blondynka na schodach popatrzyła na nas z politowaniem. – Patrzcie chłopcy kto nam się nawinął do czyszczenia sprzętu.
- Spójrz Szymon, Piotrek zamówił nam ekskluzywną prostytutkę – warknął Michał.
- Nie stać Cię, złotko – dziewczyna prychnęła lekceważąco. Zeszła po schodach i stanęła przed nami w wyzywającej pozie. Miała na sobie czarny skórzany kostium nabijany ćwiekami i wysokie szpilki, a jej ścięte na bok blond włosy przeplatały czarne pasemka.
- Kto to? – zdezorientowany Szymon zbliżył się do mnie i szepnął mi na ucho.
- Sylwia – warknęłam  w odpowiedzi i zacisnęłam pięści. – Czego tutaj chcecie? – zwróciłam się do trzech chłopaków, którzy właśnie stanęli za nią. Wysocy i umięśnieni, również mieli na sobie skórzane stroje nabijane ćwiekami. Złożyli ręce na piersi i popatrzyli na nas groźnie.
- Arek, Paweł i Dominik, znacie tych tutaj?
Tamci pokręcili głowami na słowa Sylwii. Przestąpiłam przez leżący głośnik i stanęłam naprzeciwko niej.
- Nie wiem co robisz, ale burdel to nie tutaj – warknęłam i popchnęłam ją w ramię. – My byliśmy tutaj pierwsi. Zjeżdżajcie stąd, ale już.
- Odwal się od nas – tym razem to ona mnie popchnęła. – Zawsze chcecie nas zniszczyć. Zaraz wam dokopiemy. Chłopaki?
- Chcesz się bić? Zaraz zobaczymy! – krzyknęłam głośno i popchnęłam ją na podłogę. Pisnęła i ręką z wielkimi, szponiastymi pazurami zamachnęła mi się przed twarzą. Zaczęłyśmy tarzać się po podłodze.
- Przestańcie do cholery! – zarządca studia zbiegł po schodach i zaczął odciągać Sylwię ode mnie, co nie było łatwe, bo przy każdym jego ruchu obrywałam paznokciem lub traciłam garstkę włosów. W końcu znalazłyśmy się 3 metry od siebie, co nie przeszkodziłam nam bluzgać na siebie.
- Ty szmato, odpierdol się ode mnie, bo Ci przypierdolę w ten krzywy ryj!
- Jak ja Ci przypierdolę  kurwo to zobaczysz!
- Monika, jak Ty się wyrażasz?! – krzyknął na mnie Michał.
- Zamknij się i pozwól mi ją zabić.
- Raczej ja zabiję Ciebie, szmato! – odwrzasnęła Sylwia, wyrywając się ochroniarzowi.
- Uspokójcie się! Macie natychmiast stąd wyjść albo wezwę policję! – Leonard odepchnął Sylwię, która natychmiast wstała i stuknęła szpilkami.
- Wyjdźcie albo wezwę policję – powtórzył spokojnie Leonard. Czwórka tamtych splunęła nam pod nogi i niemalże uciekła na górę, znikając nam z oczu.
- O co im chodziło? – zapytał głośno Szymon. Michał ciężko westchnął.
- To długa historia, stary. Taka, którą najlepiej opowiada się przy piwie – znacząco kiwnął głową do Piotrka.
- Wy też macie wyjść, ale z wami skontaktuję się jutro – odezwał się surowym głosem ochroniarz i wskazał nam drzwi. Spuściliśmy nosy na kwintę i w ciszy opuściliśmy studio.

niedziela, 9 września 2012

IV Cisza przed burzą Part II

- Więc co robimy? – Piotrek upił kolejny łyk oranżady i ciężko westchnął.
- A co jest napisane w umowie? – dziadek Michała podrapał się po łysinie i poprawił okulary, wpatrując się w dokument. - Monika, bądź tak miła i przeczytaj mi na głos, bo przy tym świetle nic nie widzę.
Wzięłam papier i przejrzałam ze średnim zainteresowaniem.
- Tutaj pisze, że zobowiązujemy się do 10 godzin nagrań do zagospodarowania terminie do 31 sierpnia tego roku… Poza tym, studio zobowiązuje się do sponsorowania wypromowana naszego produktu…
- Produktu? – powtórzył jak echo Szymon.
- Tutaj tak pisze – palcem  wskazałam odpowiednie słowo. Wszyscy uśmiechnęli się nieco pobłażliwie, chociaż ja nie widziałam w tym nic zabawnego. Czytałam umowę dalej.
- Mam zobowiązania też… Mamy nagrać przynajmniej jedno nagranie, a jeśli nie zdążymy w dziesięć przeznaczonych godzin, będziemy musieli podpisać nową umowę.
Tym razem rozległ się pomruk niezadowolenia. Ciężko westchnęłam.
- Słuchajcie, chłopaki… Wiem, że może być nam ciężko, ale nic nie obiecywaliśmy sobie, prawda? Proszę, spróbujmy. To może być szansa.
Michał pokiwał głową, a ja się uśmiechnęłam w podzięce. Może to naprawdę jest szansa. Może los po tych dwóch latach wreszcie się do nas uśmiechnął.

piątek, 7 września 2012

IV Cisza przed burzą Part I


Pierwsze, co zauważyłam, to wwiercająca mi się w uszy cisza. I pękająca głowa. Z trudem pozbierałam się z podłogi, orientując się we własnych brakach w garderobie. Nie miałam pojęcia, gdzie podziała się moja kurtka i jeden trampek.
- Monika? To Twój but?
Bełkot podobny do głosu Michała dobiegał spod stosu brudnych, podartych koców. Powoli wysunęła się spomiędzy nich ręka trzymająca mój trampek. Rozejrzałam się zdezorientowana. Byłam w jakiejś piwnicy, a dookoła walały się puste butelki po wódce i jakieś oddychające sterty ciuchów. Dokładniej trzy, a właśnie z jednej z nich wysuwał się mój trampek. Ciężko westchnęłam i wzięłam but z ręki najprawdopodobniej Michała. Kurtkę zlokalizowałam wiszącą na małym lufcie okna. Właśnie miałam zamiar ją nałożyć, kiedy spojrzałam na moje prawe przedramię. I wrzasnęłam.
- Co? Co?! – wszystkie kupki ubrań zerwały się z pięściami. Chłopaki wyglądali na zaspanych, ale gotowych do walki.
- Zobacz – wykrztusiłam, zasłaniając oczy lewą dłonią i wysuwając prawe przedramię w ich stronę. Wszyscy praktycznie zaczęli krzyczeć i wołać nieco zszokowani.
- Co to ma być? Co to ma do cholery być?!
- Tatuaż chyba…. – odezwał się niepewnie Szymon. – W kształcie węży…
- JAK?!
Mój wrzask chyba obudziła wszystkich w budynku prawdopodobnie znajdującym się nad nami. Szymon miał rację. To był tatuaż – tatuaż węży w krzewie róż oplatającym słowo „Love” na pergaminie. Miałam ochotę wrzeszczeć.
- Uspokój się i zastanów się spokojnie, gdzie byliśmy w nocy – zaczął Michał.
- Byliście tutaj.
Głos pochodził od właściciela baru w którym graliśmy poprzedniego dnia. A właściwie jaki był dzień? I godzina? Co to ma do cholery wszystko znaczyć? Przez bardzo długą chwilę tylko spoglądaliśmy po sobie. Pierwszy odezwał się właściciel.
- Byliście tutaj i imprezowaliście. Wasza gaża – podał Michałowi plik pieniędzy. – A teraz powiem kulturalnie, póki mogę – zbierajcie się i spadajcie.
Zniknął na schodach, zostawiając nasze szczęki na podłodze. Spojrzałam na chłopaków zdziwiona.
- Ktoś mi powie o co w tym wszystkim chodzi? – Piotrek podrapał się po głowie i sennie spojrzał na mój tatuaż, po czym padł na kanapę z głośnym jękiem. Nagle podniósł się, trzymając w dłoni plik kartek zawinięty w foliową koszulkę.
- A co to jest?
Michał wyrwał dokument i wrzasnął. Jeszcze głośniej niż ja.
- Co znowu? – wymruczał Szymon, który leżąc na podłodze szukał ręką koszulki.
- To jest kontrakt! Na rok! Ze studiem nagraniowym!
Te słowa poderwały wszystkich na nogi. Odpychaliśmy się od siebie, byle tylko zobaczyć własne podpisy. Przekrzykiwaliśmy się nawzajem, póki nie uciszył nas właściciel, który po raz kolejny pojawił się na schodach.
- Możecie już zmiatać? Muszę ogarnąć ten chlew – skrzywił się i podał mi futerał do gitary.
Instrument, podobnie jak pozostałe, stał w rogu. Ciężko westchnęłam i nakładając kurtkę, skinęłam chłopakom głową. Zaczęli powoli zbierać rozrzucone ubrania i rzeczy, łącznie z porozrzucanymi portfelami. Po pięciu minutach wszyscy wyglądali na zaspanych, rozczochranych i na wielkim kacu, ale zdolnych ustać. Mi samej głowa po prostu pękała, ale postanowiłam nie dać nic poznać po sobie i skutkach pierwszej, zespołowej popijawy. Z trudem, ciągnąć za sobą instrumenty, doczłapaliśmy się po schodach na górę. Bar był pusty, jedynie jedna z kelnerek zajęta byłą wycieraniem stołów. Nagle spojrzała na Piotrka, błyskawicznie pocałowała go w policzek i zostawiając nas zupełnie zdziwionych, zniknęła na zapleczu. Chłopak zaczerwienił się i niewinnie wzruszyła ramionami.
- Wolę nie wiedzieć co wczoraj robiliśmy… - mruknął Michał i wyszedł przed budynek. Wyciągnął umowę ze studiem i pod nosem czytał powoli jej treść, analizując każde słowo. W końcu schował umowę do plecaka i przeliczył pieniądze z koncertu, pobłażliwie patrząc na chłopaków, którzy robili maślane oczy do kelnerki, która właśnie ponownie stanęła za barem. Skinął im głową i ciągnąc za sobą wzmacniacz z mojej gitary, ruszył w dół ulicy.

wtorek, 4 września 2012

III Warszawski Lot Part VI

Kolejne dni mijały na wielogodzinnych próbach. Właściwie w piątkowy wieczór byliśmy całkowicie padnięci, ale musieliśmy zagrać ten koncert. Przynajmniej tak twierdził Michał, przez uchylone drzwi spoglądając na widownię.
- Bilety się chyba dobrze sprzedały – stwierdził półszeptem, na chwilę odwracając głowę. Piotrek spojrzał na zegarek.
- Już czas – zwrócił się do nas i po raz setny przesunął wzrokiem po moim egipskim makijażu. – Wyglądasz jak dziwadło. Starasz się upodobnić do Michała?
Michał posłał mu sójkę w bok, po czym wziął głęboki oddech i stwierdził:
- Idziemy.
Lekko uścisnął moją rękę i pociągnął nas na scenę. Rozległy się cicho oklaski. Wzięliśmy instrumenty. Szymon stanął przy mikrofonie.
- Witamy… - zaczął nieśmiało. – Jesteśmy Band Birds, zagramy dzisiaj koncert… Godzina dobrej, choć nie naszej muzyki powinna dostatecznie was zadowolić… Zaczynajmy.
Skinął mi ręką. Oparłam palce na gryfie. Rozległy się pierwsze riffy „Paranoid”. Publiczność zaklaskała cicho, a Szymon zaczął śpiewać. „Finished with my woman 'cause she couldn't help me with my mind”. Widzowie widocznie się poruszyli. „Can you help me, occupy my brain?”. W tym miejscu nastąpiły kolejne ciche oklaski. „I can't see the things that make true happiness, I must be blind”. Rozległa się moja solówka. Kolejne linijki tekstu. “I tell you to enjoy life I wish I could but it's too late”. Dograliśmy ostatnie nuty. Zamiast dalszej muzyki rozległy się oklaski publiki. Skłoniliśmy się, a Szymon uśmiechnął się nieśmiało w moją stronę.
- Tak, to było „Paranoid” zespołu Ozzy’ego... Teraz inna klasyka, tym razem Derek and The Dominios i „Layla”.
Rozległy się zduszone oklaski, przerwane naszymi riffami. Przymknęłam oczy, skupiając się na grze. „What'll you do when you get lonely And nobody's waiting by your side?”. Nagle głos w mikrofonie urwał się, a wszystkie światła zgasły. Na widowni rozległ się szmer.
- Drobne problemy techniczne – odezwał się właściciel klubu, wskakując na scenę z zapasowym, przenośnym mikrofonem. Niezręcznie skupiliśmy się wokół niego.
- Posłuchajcie, nie mogę przerwać koncertu. Wiem, że bez prądu nic nie zagracie jak wcześniej, ale niech to będzie pierwsze unplugged, dobra?
Spojrzeliśmy na Michała pytająco. Niechętnie pokiwał głową. Właściciel przyniósł zza sceny dwa, podniszczone klasyki i je nam podał.
- Mam nadzieję, że umiecie grać bez światła… - dodał jeszcze na odchodnym, podając Szymonowi bezprzewodowy mikrofon. Ten wstawił go do stojaka i spojrzał na nas niepewnie. Posłałam mu pocieszający uśmiech.
- Proszę państwa… Mamy drobne przerwy w dostawie prądu, więc musimy zmienić formułę koncertu… Zamiast klasyki, czas na  specjalny występ… A teraz kontynuujmy Laylę…
Skinął nam głową, a ja wzięłam głęboki oddech i zaczęłam grać na gitarze. I znowu te same pierwsze wersy, tym razem spokojne i pełne uczucia. „Layla, you’ve got me on my knees”. Rozległy się ciche oklaski, a ja odetchnęłam z ulgą. Szymon cicho zakaszlał do mikrofonu i uśmiechnął się.
- Teraz zmienimy się... Zagramy „It’s The End Of The World” R.E.M. w wersji unplugged… Zapraszamy – skinął mi ręką. Spojrzałam na Piotrka, który rozluźniał palce, podczas gdy Michał z nieszczęśliwą miną wyciągnął z bębna dziecięce tamburyno. Szymon odwrócił się i dał znak, a Michał zastukał pałeczkami w głośnik, zaczynając przygrywkę. Sama doskoczyłam do mikrofonu z zamiarem naśladowania oryginalnie trzyosobowych chórków. „That's great, it starts with an earthquake, birds and snakes…”. Zdziwiłam się, sposobem jakim Szymon nadążał za oryginalnym tekstem. Prawdę mówiąc, tak właściwie nie miałam pojęcia jak to robił, ale był naprawdę dobry. ”It's the end of the world as we know it...”. Wszyscy szaleli, łącznie ze mną. „You symbiotic, patriotic, slam book neck, right? Right.”. Cztery minuty długiego i skomplikowanego tekstu mijały błyskawicznie. ”And I feel fine...” Rozległy się kolejne głośne oklaski, a po chwili w całym lokalu zapaliło się światło. Widziałam jak ludzie po kolei wstają z miejsc, krzycząc i bijąc brawo. Jak nigdy. Właściciel dał nam znak ręką. Wszyscy wiedzieliśmy, że to nie jest koniec koncertu.

sobota, 1 września 2012

III Warszawski Lot Part V


Było już po 17. kiedy pojawiliśmy się pod wyznaczonym adresem. Budynek z dużym, białym neonem „Czarna Cytadela” i lekko zaciemnionymi szybami wyglądał co najmniej tajemniczo. Michał wziął głęboki oddech i popchnął drzwi. Klub był nieco zaciemniony, zapełniony stolikami i kanapami. Na ciemno-beżowych ścianach wisiały winyle. Z wiszących głośników dobiegały nas delikatne rytmy gitary, pomieszane z rozmowami na sali. Rozejrzeliśmy się zdezorientowani.
- Band Birds, prawda? – spytał mężczyzna, który wyszedł zza baru. Michał skinął głową.
- Marcin Kuczyński, rozmawialiśmy dzisiaj rano – poinformował nas i wskazał najbliższy stolik. – Zaraz wracam. Napijecie się czegoś, na koszt firmy?
Pokręciliśmy głowami i usiedliśmy. Właściciel zniknął w jednych drzwiach i po chwili powrócił z notesem i długopisem. Usiadł i otworzył notatnik.
- Co robicie… - przekartkował notes i coś w nim zapisał. – W piątek?
- Dlaczego pan pyta? – spytał Michał, jakby zirytowany tymi podchodami.
- Latem dużo festiwali, a ja muszę zapełnić grafik koncertów. Chcielibyście wystąpić?
- Ale jak pan nas znalazł? Tak po prostu, bez przesłuchania, bez próby?
- Słuchałem audycji. To mi wystarczy – podkreślił ostatnie słowa z lekkim podziwem dla nas. Michał skromnie spuścił głowę, odchrząknął i spytał:
- Naprawdę nas pan chce?
- Dlaczego by nie? Jesteście dobrzy, tylko jacyś tacy stremowani podczas wywiadu…
Piotrek skrzywił się niechętnie, ale wszyscy milczeliśmy, nie do końca wiedząc co powiedzieć. Michał, jakby nad czymś rozmyślając, wreszcie odezwał się pierwszy:
- Moglibyśmy wystąpić… Ale tak bez przygotowania…
- Próba jutro rano? Mamy z tyłu pomieszczenie do prób, trochę małe, ale…
- Bierzemy – orzekł Piotrek, zanim zdążaliśmy się zastanowić.
- Rozumiem, że mam zapłacę za całość. Próba jutro, o dziewiątej. Czekajcie przy barze, weźcie ze sobą same instrumenty. Resztę mamy.
Michał pokiwał głową. Właściciel wstał.
- Musze już iść. Widzimy się jutro. Tylko się nie spóźnijcie - uśmiechnął się znacząco.

 

Następnego dnia obudziłam się pierwsza. Było już dosyć późno, więc wzięłam się za budzenie chłopaków. Szybko się przywitaliśmy i natychmiast zostaliśmy poprowadzeni na zaplecze. Wszystkie sprzęty były już rozstawione.
- Więc tutaj wzmacniacze… - właściciel pokazywał nam wszystko po kolei. Wreszcie pozwolił nam wypróbować sprzęt, choć z dużą rezerwą patrzył na moją już porządnie podniszczoną gitarę. Wywróciłam oczami.
- A co mamy zagrać? – spytał Michał, bawiąc się pałeczkami od perkusji.
- Myślałem nad czymś ostrzejszym, koniecznie musi się pojawić „Layla”, musi też być coś Queena i koniecznie Aerosmith… Jeszcze AC/DC i Black Sabbath…
- Kompozycje własne? – Piotrek niemal stwierdził, zamiast zadać pytanie.
- Tak, też się nada… Macie zapełnić godzinę w klimacie rocka. Róbcie, co chcecie.
Wyszedł, a my popatrzyliśmy na siebie lekko skonsternowani.
- Nie wygląda, żeby go to obchodziło… - zaczął Szymon
- Ale nas to obchodzi, więc bierzcie się do roboty – nakazał Michał i siedząc już za perkusją, głośno myślał:
- Zaczniemy od „Layli”, potem będzie „Cryin” i „Hammer To Fall”, jeszcze będzie „Highway To Hell” i „Paranoid”…
Z każdym nowym tytułem przytakiwaliśmy głowami. Ciekawie musiało to wyglądać z widoku osoby postronnej – jeden bredzi coś po angielsku, a wszyscy się zgadzają.

czwartek, 30 sierpnia 2012

III Warszawski Lot Part IV


Następnego dnia zbudził nas dzwonek telefonu. Michał z trudem zczołgał się z łóżka i włączył tryb głośnomówiący.
- Witam – odezwał się obcy głos – zespół Band Birds?
- Tak… - mruknął Michał i opadł na poduszkę. - W sprawie…?
- Marcin Kuczyński, właściciel klubu Czarna Cytadela. Pan Michał Kotecki, jak mniemam?
- Owszem, to ja. Dzwoni pan w sprawie....
- Wstępu. Czy zespół jest dostępny jutro około godziny 17?
Spojrzeliśmy na Michała wyczekująco.
- Tak, zespół będzie dostępny – odparł szybko Michał.
- Czy moglibyśmy więc się spotkać w tych godzinach?
- Owszem – stwierdził lakonicznie Michał i uśmiechnął się lekko pobłażliwie.
Mężczyzna podyktował adres i szybko się pożegnał. Piotrek zdziwiony uniósł brwi.
- Ale wy niekumaci jesteście – stwierdził z wyższością Michał.
- Hej! – oburzył się Szymon, który ledwo co otworzył oczy. – Coś mnie ominęło?
Ziewnęłam i pokręciłam głową. Wcale nie miałam najmniejszej ochoty wstawać. Michał zerwał się z łóżka i schwyciwszy ubrania, niemalże wybiegł do drugiej pokoju. Szymon opadł głową na poduszkę, a Piotrek jedynie przewrócił się na drugi bok. Poszłam w ich ślady, aby po chwil słodko zasnąć.
Cały dzień spędziliśmy w warszawskich Łazienkach. Ja na zmianę z Piotrkiem przygrywałam na gitarze, Szymon czytał książkę a Michał wypisał prawie cały długopis w tym swoim dzienniczku. Ludzie dziwnie patrzyli się na naszą czwórkę siedzącą pod pomnikiem Chopina, ale nic sobie z nich nie robiliśmy. To był miły dzień. Chociaż spóźniliśmy się na spotkanie. Ale nie szkodzi. Notatka dla mnie: Szymon mnie przytulił!

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

III Warszawski Lot Part III


Cały dzień spędziliśmy na sesji nagraniowej. Krótka przerwa na obiad była jedyną przerwą w ciągu całego dnia. Był już wieczór, kiedy skończyliśmy, a Stelmach po chwili już zaganiał nas do studia. Pośpiesznie nałożyliśmy słuchawki. W tle brzmiała jedna z nagranych dzisiaj piosenek. Stelmach uśmiechnął się do nas i zaczął:
- Pastelowy Świat Rocka, tutaj jak zawsze Piotr Stelmach. Na początku jak zwykle Black Celebration Depeche Mode, a następnie coś mniej pastelowego. W tym tygodniu przywiozłem coś, a raczej kogoś, z podróży. Podróży na osławiony Przystanek Woodstock. Zespół, który właśnie mogliśmy słyszeć, ściągnąłem wprost z festiwalowej sceny. Band Birds. Przedstawicie się.
Michał spojrzał zdezorientowany na dziennikarza, który pokręcił głową i westchnął.
- Więc obok mnie w studiu siedzi Michał Kotecki, perkusista zespołu. Następny jest Piotrek Toczański, basista i założyciel. Gitarzystką jest Monika Dereszowska. Świeżym, bo znalezionym przez trio na festiwalu jest wokalista-klawiszowiec Szymon Daniecki.
Przywitaliśmy się nieśmiało, a Stelmach ciągnął dalej.
- Słysząc koncert Band Birds, byłem miło zaskoczony. Chociaż zagrane na festiwalu „Invisible Touch” Genesis, „Layla” Dereka and The Dominos oraz „Livin’ In The Edge” Aerosmith nie należą do moich gustów, ale naprawdę jestem pod niemałym wrażeniem. Niezwykły, energetyczny rodzaj gry rozruszał publiczność. Może coś zaprezentujemy…
W tle rozległy się pierwsze riffy Layli. Dziennikarz zasłonił ręką mikrofon.
- Hej, odzywajcie się. Nie możecie być tacy sztywni. Zadam wam kilka pytań, okay?
Ponuro pokiwaliśmy głowami. Byliśmy zupełnie nieprzygotowani. W tle zabrzmiały ostatnie akordy gitary, a Stelmach uśmiechnął się pocieszająco i ponownie wszedł na antenę.
- Ten materiał nagrywałem z zespołem jeszcze dzisiaj w radiowym studiu. Może jednak dosyć mojego głosu i o zespole opowie nam… Michał.
Wywołany jakby skurczył się w sobie i niepewnie zaczął:
- Zespół powstał 14 października ’99. Zaczynaliśmy skromnie, jako trio… Było nam ciężko, często się kłóciliśmy, ale jakoś przebrnęliśmy przez to wszystko i znaleźliśmy się na festiwalu. A tam z kolei znaleźliśmy Szymona.
- Przypomnijcie, jaka była pierwsza piosenka, którą zagraliście razem? – spytał dziennikarz, który widocznie był świetnie przygotowany pod nagrania, bo dzisiaj nagrywaliśmy również High Hopes.
- To było „High Hopes” Pink Floydów… - uśmiechnął się do Szymona Michał. Dziennikarz skinął głową realizatorowi za szybą i poleciała kolejne piosenka. Widać obaj radiowcy byli zadowoleni.
Wywiad trwał prawie półgodziny, po czym Stelmach wrócił do swojego świata alternatywy. Przysłuchiwaliśmy się kolejnym piosenkom, a na pożegnanie Stelmach podał jeszcze telefon w sprawie kontaktu z naszym zespołem. Wreszcie wyszliśmy ze studia, zmęczeni po całym dniu grania i jeszcze ten wywiad… Chyba nie poszło tak źle. Stelmach wyglądał raczej na zadowolonego.