sobota, 1 września 2012

III Warszawski Lot Part V


Było już po 17. kiedy pojawiliśmy się pod wyznaczonym adresem. Budynek z dużym, białym neonem „Czarna Cytadela” i lekko zaciemnionymi szybami wyglądał co najmniej tajemniczo. Michał wziął głęboki oddech i popchnął drzwi. Klub był nieco zaciemniony, zapełniony stolikami i kanapami. Na ciemno-beżowych ścianach wisiały winyle. Z wiszących głośników dobiegały nas delikatne rytmy gitary, pomieszane z rozmowami na sali. Rozejrzeliśmy się zdezorientowani.
- Band Birds, prawda? – spytał mężczyzna, który wyszedł zza baru. Michał skinął głową.
- Marcin Kuczyński, rozmawialiśmy dzisiaj rano – poinformował nas i wskazał najbliższy stolik. – Zaraz wracam. Napijecie się czegoś, na koszt firmy?
Pokręciliśmy głowami i usiedliśmy. Właściciel zniknął w jednych drzwiach i po chwili powrócił z notesem i długopisem. Usiadł i otworzył notatnik.
- Co robicie… - przekartkował notes i coś w nim zapisał. – W piątek?
- Dlaczego pan pyta? – spytał Michał, jakby zirytowany tymi podchodami.
- Latem dużo festiwali, a ja muszę zapełnić grafik koncertów. Chcielibyście wystąpić?
- Ale jak pan nas znalazł? Tak po prostu, bez przesłuchania, bez próby?
- Słuchałem audycji. To mi wystarczy – podkreślił ostatnie słowa z lekkim podziwem dla nas. Michał skromnie spuścił głowę, odchrząknął i spytał:
- Naprawdę nas pan chce?
- Dlaczego by nie? Jesteście dobrzy, tylko jacyś tacy stremowani podczas wywiadu…
Piotrek skrzywił się niechętnie, ale wszyscy milczeliśmy, nie do końca wiedząc co powiedzieć. Michał, jakby nad czymś rozmyślając, wreszcie odezwał się pierwszy:
- Moglibyśmy wystąpić… Ale tak bez przygotowania…
- Próba jutro rano? Mamy z tyłu pomieszczenie do prób, trochę małe, ale…
- Bierzemy – orzekł Piotrek, zanim zdążaliśmy się zastanowić.
- Rozumiem, że mam zapłacę za całość. Próba jutro, o dziewiątej. Czekajcie przy barze, weźcie ze sobą same instrumenty. Resztę mamy.
Michał pokiwał głową. Właściciel wstał.
- Musze już iść. Widzimy się jutro. Tylko się nie spóźnijcie - uśmiechnął się znacząco.

 

Następnego dnia obudziłam się pierwsza. Było już dosyć późno, więc wzięłam się za budzenie chłopaków. Szybko się przywitaliśmy i natychmiast zostaliśmy poprowadzeni na zaplecze. Wszystkie sprzęty były już rozstawione.
- Więc tutaj wzmacniacze… - właściciel pokazywał nam wszystko po kolei. Wreszcie pozwolił nam wypróbować sprzęt, choć z dużą rezerwą patrzył na moją już porządnie podniszczoną gitarę. Wywróciłam oczami.
- A co mamy zagrać? – spytał Michał, bawiąc się pałeczkami od perkusji.
- Myślałem nad czymś ostrzejszym, koniecznie musi się pojawić „Layla”, musi też być coś Queena i koniecznie Aerosmith… Jeszcze AC/DC i Black Sabbath…
- Kompozycje własne? – Piotrek niemal stwierdził, zamiast zadać pytanie.
- Tak, też się nada… Macie zapełnić godzinę w klimacie rocka. Róbcie, co chcecie.
Wyszedł, a my popatrzyliśmy na siebie lekko skonsternowani.
- Nie wygląda, żeby go to obchodziło… - zaczął Szymon
- Ale nas to obchodzi, więc bierzcie się do roboty – nakazał Michał i siedząc już za perkusją, głośno myślał:
- Zaczniemy od „Layli”, potem będzie „Cryin” i „Hammer To Fall”, jeszcze będzie „Highway To Hell” i „Paranoid”…
Z każdym nowym tytułem przytakiwaliśmy głowami. Ciekawie musiało to wyglądać z widoku osoby postronnej – jeden bredzi coś po angielsku, a wszyscy się zgadzają.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz