sobota, 29 września 2012

V Światełko w ciemności Part III

Dom Michała zawsze zaskakiwał mnie wielkością i nowoczesnością. Weszliśmy do niego. Było całkowicie pusto.
- Mamo?
Michałowi odpowiedziała głucha cisza. Wszedł do kuchni połączonej z salonem. Rozejrzałam się zaskoczona. Wszystko było szklane, białe i lśniące czystością. Nowoczesne. Michał wskazał mi kanapę, a sam otworzył lodówkę.
- Chcesz coś jeść?
- Chcę wracać do Warszawy.
- Monika… musimy o tym porozmawiać.
- Nie zamierzam o niczym rozmawiać.
- Rozbierz się.
- Że słucham?! – wstałam zaskoczona. – Co Ty sobie myślisz?!
- Chcę zobaczyć Twoje blizny.
Zamilkłam, spoglądając na niego niepewnie. Złożył ręce na piersi.
- Skąd o mnie tyle wiesz? – zapytałam wreszcie.
- Wszyscy widzą, że jesteś… inna. Ty nawet nigdy nie nosisz krótkich spodenek. Cięłaś się tam, prawda?
- Nie!
Zaprzeczyłam krzykiem. Nie wiedziałam, skąd w ogóle pojawiło się u niego takie przypuszczenie. Nigdy nie zachowywałam się jak ktoś… nienormalny.
- Więc się rozbierz.
- Nie będę Ci się pokazywać w bieliźnie.
- Nie przesadzaj, będę trzymał ręce przy sobie.
Skrzywiłam się niepewnie.
- Zgoda, ale daj mi chwilę… prywatności.
Wskazał mi ręką łazienkę. Zamknęłam drzwi za sobą. Jak reszta domu, łazienka była duża, biała i boleśnie nowoczesna. Aż przeszedł mnie dreszcz na wspomnienie mojej malutkiej klitki, w której musiałam mieszkać. Zdjęłam buty. Ciężko westchnęłam i ściągnęłam z siebie ubrania. Zostałam w samej bieliźnie. Wzięłam ręcznik leżący obok zlewu i owinęłam się nim. Wyszłam z łazienki. Michał siedział na kanapie. Popatrzył na mnie z odrobiną ciekawości.
- Nikomu o tym nie wspomnę, obiecuję – zapewnił poważnym głosem i podszedł do mnie. Delikatnym gestem ręki odwinął ręcznik i cofnął się o krok.
- O mój Boże… On Ci to wszystko zrobił?
- Tak.
Zacisnęłam usta. Michał delikatnie dotykał blizn na moim prawym boku.
- Co Ci tutaj zrobił?
- Oparzył mnie wrzątkiem. Na plecach starał się mi wyciąć napis, ale był zbyt pijany, by napisać jakieś litery…
- A to na udzie?
- Zrzucił mnie za schodów  i została mi blizna po złamaniu otwartym.
- Ile miałaś lat?
- To był dzień moich dwunastych urodzin.
Michał zamilkł, nie wiedząc co powiedzieć. Odwróciłam wzrok.
- Monika, ja… nic nie wiedziałem… nie miałem pojęcia przez co przechodzisz…
- I tak byś mi nie pomógł.
- Przecież mógłbym zawiadomić…
Nie odpowiedziałam i zabrawszy ciuchy z łazienki, zaczęłam się ubierać przy Michale. Usiadłam na kanapie, spoglądając na niego ponuro.
- To się działo, kiedy mnie poznałaś, prawda?
Spuściłam głowę i przejechałam ręką po włosach. Milczałam dłuższą chwilę.
- To się zaczęło jak miałam osiem lat. Wtedy uczył mnie grać na swojej gitarze i któregoś dnia, jak wróciłam ze szkoły , nie było go w domu… Czekałam całe popołudnie, a on wrócił dopiero wieczorem – z trudem przełknęłam ślinę. Michał usiadł obok mnie. – Był pijany. Najpierw popchnął mnie na podłogę, a potem zdjął pasek i zaczął mnie nim okładać… - po kolejnym słowie mój głos zupełnie się załamał. Ukryłam twarz w dłoniach, próbując powstrzymać kolejną falę łez. Michał położył mi rękę na ramieniu.
- Potem to zdarzało się coraz częściej. Coraz częściej przychodził pijany. I coraz częściej bił. Uciekałam. Najpierw do sąsiadów, w końcu byle dalej od niego. Oparzył mnie wrzątkiem, kiedy miałam 10 lat. A potem mnie zbił, bo płakałam. Płakałam, bo bolało.
Łzy pociekły mi ciurkiem po twarzy. Michał objął mnie ramieniem. Oparłam o niego głowę.
- Im byłam starsza, tym było gorzej. Jak miałam 12 lat, zrzucił mnie ze schodów. Wtedy złamałam nogę. Niedługo po tym, jak was poznałam, zrobił mi to na plecach. Uciekłam w końcu… - zalałam się łzami, wtulając w Michała. Przytulił mnie mocno.
- Jestem przy Tobie – odezwał się cicho, delikatnie głaszcząc moje włosy.
- On nie jest złym człowiekiem, tylko jak się napije to… - załkałam głośno.
- Ja wiem Monika, ja wiem. Nie wrócisz tam, obiecuję.
Po jego zapewnieniu jeszcze długo płakałam. Wiedząc, że mówi prawdę, nie czułam strachu. Jedynie tęsknotę. Za domem.

wtorek, 25 września 2012

V Światełko w ciemności Part II


Po nocnej podróży podczas której byłam pilnie obserwowana przez Michała, dojechaliśmy do naszego miasteczka. Wsiedliśmy do autobusu i podjechaliśmy pod mieszkanie moje i ojca w całkowitym milczeniu pomiędzy nami. W dzielnicy jak zwykle panowałam ponura cisza, czasem przerywana dźwiękiem tłuczonej butelki lub czyimś krzykiem. Michał nagle zatrzymał mnie, kładąc dłoń na moim ramieniu.
- Po co tutaj przyjechaliśmy?
- Żeby poukładać moje sprawy.
- Czyli po co?
- Daj mi spokój – strząsnęłam jego rękę z ramienia. Powoli wdrapałam się po schodach i zatrzymałam się na moim piętrze. Wzięłam głęboki oddech i pchnęłam drzwi. W zaśmieconym korytarzu stał chudy, zarośnięty mężczyzna, trzymający butelkę wódki.
- Wróciłam po moje rzeczy – odezwałam się ze spokojem. Weszłam do mieszkania i przejechałam po moim ojcu wzrokiem. Widziałam, jak zacisnął palce na szyjce butelki.
- Jak śmiesz wracać, Ty dziwko?! Wiesz ile miałem przez Ciebie problemów?! Won!
Zamachnął się butelką i nagle gwałtownie zakołysał w pół kroku. Był pijany. Cofnęłam się, popychając Michała w tył. Schwyciłam go za rękę. Ojciec stanął równo, wymachując butelką.
- A to kto, Twój alfons?
Odwróciłam wzrok, wiedząc, ze zaraz usłyszę kolejne obelgi.
- Nic dziwnego, wiedziałem, że będziesz pracować na autostradach – zarechotał tępo. Zacisnęłam usta.
- Oddawaj pieniądze.
Nagle on zatrzymał swój śmiech i zamachnął się na mnie ręką. Dostałam w twarz tak mocno, że zatoczyłam się, z trudem unikając upadku na podłogę.
- Nie będziesz mi mówić co mam robić, Ty kur…
Nagle Michał zamachnął się i tamten dostał w twarz, że aż osunął się na ścianę.
- Zostaw ją, Ty sukinsynu!
- Michał, nie!
Krzyknęłam przerażona, widząc mojego ojca osuwającego się na podłogę i kopniak Michała wymierzony w jego brzuch. Zakołysałam się jak pijana i wypadłam na klatkę schodową. Zaczęłam biec po schodach, coraz szybciej i szybciej, potykając się, bliska upadku. Wybiegłam na ulicę i nie patrząc dookoła, biegłam na wprost siebie. Czułam tylko łzy zalewające mi twarz.
- Monika! Zatrzymaj się, czekaj!
Czyjeś ramię schwyciło mnie wpół. Zaszlochałam głośno i wtuliłam się w tą osobę. To był Michał. Niepewnie objął mnie ramieniem.
- Monika, ja… przepraszam… Nie płacz już… Jestem tutaj… Tutaj nikt nie zrobi Ci krzywdy, obiecuję…
Wtuliłam się w niego mocniej, szlochając coraz głośniej. Usadził mnie na czymś delikatnie, głaszcząc po włosach.
- Już, spokojnie… Monika, jestem przy Tobie…
Nie wiem ile siedziałam wtulona w niego, szlochając, ale przez bardzo długi czas nie byłam w stanie się uspokoić.
- Monika – odezwał się Michał łagodnie, delikatnie głaszcząc mnie po głowie. – Zabiorę Cię do siebie.
- Michał, ja… - załkałam cicho, nie będą w stanie powiedzieć ani słowa więcej. Przytulił mnie do siebie.
- Cicho, już cicho…- otarł moją twarz delikatnym ruchem dłoni. – Bardzo boli?
Nie odpowiedziałam. Wytarłam policzki z łez i usiadłam obok Michała, z trudem powstrzymując łzy. Podniosłam głowę. Siedzieliśmy na ławce wśród jakiegoś parku. Wstałam, wycierając resztki łez w rękawy bluzy.
- Chodźmy stąd. Nie chcę tutaj więcej wracać.
- Jesteś pewna? Wiesz, że unikanie problemu…
- Chodźmy stąd – powtórzyłam z naciskiem. Michał wstał z westchnięciem.
- Mogę chociaż wstąpić do domu?
Smutno pokiwałam głową. Michał włożył ręce do kieszeni i poszliśmy w dół ulicą.
- Chcesz o tym porozmawiać?
- Nie.
- Wiesz, że rozmowa o tym, co się…
- Powiedziałam nie, odpuść sobie – odparłam rozeźlona. Zamilkliśmy na chwilę. Długo szliśmy, milcząc i próbując unikać siebie wzrokiem.

sobota, 22 września 2012

V Swiatełko w ciemności Part I


„All our dreams Can change With every word you say”. Szymon uśmiechnął się do mnie, kiedy zaczęłam pierwszy akord. Sam zaczął grać na klawiszach śpiewając drugą zwrotkę, a Piotrek z Michałem przyśpieszyli. „This lovely time With your eyes And two hearts With one rhythm”. W refrenie zaśpiewaliśmy wszyscy, tym razem zwalniając rytm piosenki. Rozległa się długa klawiszowa przygrywka. „All what forget We can found here In our minds and thoughts”. W ostatniej zwrotce Szymon zwolnił. Dokończyłam ostatni akord gitary i zapadła cisza. Zdjęliśmy słuchawki.
- To było dokładnie to co o co mi chodziło – uśmiechnął się Michał i wstał zza perkusji. – Dobra, koniec na dzisiaj ludzie.
Zgodnie z jego poleceniem odłożyliśmy instrumenty. Szymon podszedł i objąwszy mnie, pocałował w policzek.
- Dobrze Ci dzisiaj poszło, może wyjdziemy gdzieś wieczorkiem?
- Muszę dzisiaj wyjechać i wrócę dopiero jutro. Będę tęsknić.
Pocałowałam go i wysmyknęłam się z jego objęć. Pomachałam nieco zdziwionym chłopakom i pobiegłam po schodach.
- Monika, czekaj! – głos Michała zatrzymał mnie w połowie wejścia do holu.
- Śpieszę się, możemy odłożyć przesłuchanie na jutro?
- Co się dzieje?
Podbiegł i spojrzał na mnie badawczo. Przewróciłam oczami.
- Jej, Michał, nie jestem już dzieckiem. Daj spokój. Muszę się z kimś spotkać.
- Z ojcem?
Zastygłam w pół kroku. Odwróciłam się spowrotem w jego stronę.
- Skąd wiesz? – spytałam cicho, unikając jego wzroku. Westchnął ciężko.
- Nie jestem głupi, sprawdziłem bilet na pociąg w Twoim portfelu. Dlaczego nic mi sama nie powiedziałaś? Obiecaliśmy być szczerzy wobec siebie, pamiętasz?
- To skomplikowane. Skoro widziałeś bilet, wiesz, że jak się nie pośpieszę, to się spóźnię. Na razie – odparłam szybko i zwróciłam się w stronę wyjścia. Schwycił mnie za rękę.
- Nie tak szybko. Jadę z Tobą.
Niepewnie przełknęłam ślinę. Właśnie zdałam sobie sprawę, że nie mam żadnego wyjścia.

wtorek, 18 września 2012

IV Cisza przed burzą Part IV

 
- Więc o co chodziło w tej bójce? – Szymon popił łyk piwa i postukał palcami w stół.
- Nienawidzę tej suki – odparłam, czując pulsującą ze złości żyłkę na mojej skroni.
- Monika chciała powiedzieć, że Sylwia ukradła jej stypendium z super prestiżowej szkoły muzycznej i teraz Monika planuje morderstwo ze szczególnym okrucieństwem. Słodkie, prawda?
Szymon zamilkł i upił kolejny łyk piwa, a Piotrek z poważną miną oparł się o stół.
- Słuchajcie, teraz to nie są żarty. Nie możemy im pozwolić, żeby odebrali nam naszą szansę.
- Spokojnie, są tak mroczni i beznadziejni, że nikt ich nie zechce.
Prychnęłam lekceważąco, nadpijając piwo Michała.
- Ej, to moje!
- Wiem.
Między nami zapadła dziwna cisza. Piotrek westchnął cicho i wstał.
- Michał, płacisz.
- Co? Dlaczego akurat ja?
- A – trzymasz kasę i B – tylko Ty jesteś pełnoletni – wyliczyłam mu zjadliwie, po czym dopiłam resztkę jego piwa i wstałam, ciągnąc za sobą Szymona. Michał zrezygnowany odliczył pieniądze i wyszedł za nami na ulicę. W milczeniu przeszliśmy kilka kroków.
- Co teraz zamierzacie zrobić?
Odwróciliśmy się zdziwieni. Kobieta była wysoką blondynką w czerwonych szpilkach, czarnym płaszczu i opadającym na twarz kapeluszu.
- Mama? – szczęka Michała dosłownie znalazła się na ziemi.
- Dziadek zadzwonił i powiedział co się dzieje.
- Ale… przecież… w szpitalu…
- Daj spokój i chodźmy stąd. Nie lubię stać na ulicy – zdjęła kapelusz i machnęła grzywą blond włosów. Zdjęła z nos przeciwsłoneczne okulary. Miała piękną, wysmukłą twarz, niebieskie oczy i wąskie usta. Mogłaby być modelką. Skinęła nam ręką i ruszyła chodnikiem. Ruszyliśmy za nią, gdy ona tymczasem zaczęła rozpinać płaszcz.
- Znowu wpakowaliście się w kłopoty, nieprawdaż Michałku?
- Mamo… Mówiłem Ci tyle razy, że nie jestem żadnym Michałkiem!
- Spokojnie, bo Ci jeszcze coś pęknie. Tutaj jest ładne miejsce – wskazała pobliską restaurację. Powoli i z gracją weszła po schodkach. Siadła przy najbliższym stoliku i ręką przywołała kelnera. Niepewnie usiedliśmy.
- Co sobie życzycie kochani?
- Nic mamo. Mamy własne pieniądze i dobrze o tym wiesz.
- Oczywiście – odpowiedziała ze spokojem, po czym wyciągnęła z eleganckiego, skórzanego portfela kartę bankową. Złotą. Powoli przesunęła ją w naszą stronę.
- Michał, oszczędzałam to na Twoje studia. Wiem, że nigdy nic z tego nie będzie, więc weź to i wydaj płytę. Przynajmniej raz zrobię to co powinnam.
- Ale…
- Zabieraj, zanim się rozmyślę.
- Mamo, ja nie mogę…
- Raz w życiu mógłbyś mnie posłuchać.
Piotrek spojrzał na mnie z uśmiechem i wymownie szturchnął Michała w bok. Ten niepewnie zagryzł wargi i pozwoli przesunął kartę w naszą stronę. Jego mama uśmiechnęła się.
- Nadal mogę postawić wam obiad – ręką przywołała kelnera i przyciszonym głosem złożyła zamówienie. Popatrzyła na nas miłym wzrokiem.
- Moniczko, kiedy ostatnio byłaś u fryzjera?
Puściłam tę uwagę mimo uszu. Matka Michała wiecznie czepiała się moich ubrań, włosów i braku makijażu. Kelner podstawił przed nami wysokie szklanki z sokiem, a potem talerze z parującym jedzeniem. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, jak dawno jadłam coś ciepłego, co wcześniej nie było w proszku ani nie miało w nazwie żadnego z krajów azjatyckich. Chętnie sięgnęliśmy po widelce. Michał powoli obracał kartę w palcach, po czym zdecydowanym gestem odłożył ją na stół.
- Mamo, nie mogę tego przyjąć.
Matka Michała zatrzymała widelec z kawałkiem kurczaka w połowie drogi do ust. Z gracją odłożyła go na talerz i złożyła ręce na stole.
- Michał, synu, proszę. Zjedzmy i potem będziemy rozmawiać.
- Ale…
- Nie mów z pełnymi ustami!
Michał przełknął kęs jedzenia i popatrzył chłodno na matkę. Odłożył widelec.
- Wiesz, że nie przyjmę tych pieniędzy.
- Wiem. Dlatego dam je Piotrkowi.
Matka Michała wcisnęła kartę w dłoń zdziwionego Piotrka po czym spokojnie sięgnęła po widelec i zaczęła znowu jeść. Popatrzyliśmy na nią lekko zszokowani.
- Ale proszę pani…
- Dajcie mi spokojnie zjeść w końcu!
Zapadła nerwowa cisza, przerwana tylko stukotem sztućców. Matka Michała odłożyła widelec, wytarła się serwetką i przywołała kelnera.
- Rachunek proszę.
Wpatrzyła się w naszą czwórkę intensywnym wzrokiem.
- Teraz zapłacę, wyjdę i nie już nie wrócę po tą kartę.
Spokojnie i powoli wyciągnęła portfel, położyła należność i równie powoli wstała.
- A teraz wychodzę – oświadczyła z godnością, po czym skierowała się do wyjścia.
- Nie, mamo, czekaj!
Zatrzymała się w pół kroku i odwróciła z uśmiechem. Michał spuścił głowę.
- Weźmiemy te pieniądze.
- Nareszcie, raz w życiu podjąłeś sensowną decyzję. A teraz odprowadzisz mnie do samochodu czy będziesz sterczał jak kołek?
Michał wywrócił oczami i skinął nam ręką. Posłusznie wyszliśmy za nim i jego mamą. Ta powoli wsiadła do samochodu i przygotowawszy się do jazdy, opuściła szybę.
- Ufam Ci. Nie zepsuj tego kotku.
Odjechała z piskiem opon, zostawiając nas na pustym parkingu. Piotrek usiadł na krawężniku, zafascynowany wpatrując się w kartę.
- To masa pieniędzy… - zręcznie wyciągnęłam kartę z jego rąk i uśmiechnęłam się złowieszczo.
- A ja dokładnie wiem co z nimi zrobimy.

czwartek, 13 września 2012

IV Cisza przed burzą Part III


W studiu pojawiliśmy się następnego dnia rano. Z zewnątrz wyglądało na stare i zapuszczone, natomiast w środku lśniło czystością i osobliwą, niepokojącą pustką. Krótka chwila nawoływania wywołała dziwny harmider w pokoju na końcu holu i drzwi otworzyły się. Pojawił się w nich wysoki, barczysty mężczyzna ubrany w wytarty garnitur.
- W sprawie? – jego niski, basowy głos zadudnił w pustym korytarzu.
- My… my tu jesteśmy z umową… - wyjąkał Michał i pokazał dokument. Olbrzym przejrzał papier i uśmiechnął się szeroko.
- Nareszcie ktoś jest! Zapraszam, zapraszam – wskazał jedne z drzwi. Pomieszczenie było mini salonem z wielką szybą zamiast jednej ściany, za którą mieściły się schody. Nasza czwórka usiadła na wskazanych przez mężczyznę kanapach. Olbrzym zajął się przeglądaniem papierów podanych przez Michała. Cicho mruczał do siebie, po czym podniósł głowę i zatrzymał swoje spojrzenie na każdym z nas po kolei.
- Jestem zarządcą studia, Leonard Szlachecki. Wiem, że umowa była podpisywana przez właściciela, ale ja was nie znam i nie słyszałem jak gracie.
- Możemy zagrać – stwierdził Piotrek.
- Bez instrumentów, tak? – ironicznie zrugał do Michał.
Leonard wstał, otworzył drzwi i zniknął bez słowa na schodach. Zapadła chwila skonsternowanej cichy.
- Idziecie czy nie? – jego tubalny głos podniósł się cichym echem. Wstaliśmy i ostrożnie podeszliśmy do drzwi.
- Nie gryzą – zwrócił uwagę Szymon i spokojnie zszedł po kilku metalowych stopniach, po czym zatrzymał się na półpiętrze. Zaskrzypiały głośno.
- Nie jestem pewna…
- Schodź i przestań marudzić – orzekł Michał i zszedł powoli na dół. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Studio było zadziwiająco czyste, wybielone i pełne nowoczesnego sprzętu. Zarządca wyciągnął z jednego z leżących futerałów lśniącą, nową gitarę i ustawił ją na stojaku. Ze stojącej obok perkusji ściągnął foliową ochronę i podał mi pałeczki, a ja przekazałam je Michałowi. Niepewnie podeszliśmy do instrumentów.
- One też nie gryzą – stwierdził ze spokojem Szymon i chwycił mikrofon.
- Nastrój gitarę – polecił Leonard i podłączył wzmacniacz. Dźwięk gitary był tak czysty, że moje przyzwyczajone do własnej trzeszczącej gitary uszy aż zabolały.
- Co zamierzacie zagrać?
Spojrzeliśmy po sobie niezdecydowani. Zapadła kłopotliwa cisza.
- Najlepiej zabrzmicie w jakimś coverze – odezwał się Leonard, po czym wspiął się po schodach i usiadł na górze za szybą. Popukał w mikrofon na znak oczekiwania.
- Czy to ma być coś po polsku? – drżącym głosem zapytał Szymon.
- Dla mnie może być nawet w suahili.
Szymon zasłonił mikrofon dłonią i odezwał się szeptem.
- Proszę, niech to będzie coś po angielsku, nie będzie słychać jak się pomylę w tekście – popatrzył błagalnie. Skinęliśmy głowami. Ponownie zapadło gorączkowe milczenie.
- Mnie tu nie ma – odezwał się Leonard. – Wybierajcie piosenkę – wymownie zasłonił mikrofon i mrugnął. Przeleciałam po chłopkach spojrzeniem.
- You Shook Me All Night Long.
Michał uniósł brwi, a Szymon ciężko westchnął. Wzruszyłam ramionami i zagrałam pierwszą nutę. Szymon głośno przełknął ślinę i złapał mikrofon. Wzięłam głęboki oddech i skinęłam Piotrkowi głową. Zaczęliśmy razem. Wkrótce przyłączył się Michał, w Szymon zaczął śpiewać. ” She was a fast machine, she kept the motor clean, she was the best damn woman that I'd ever seen”. Szymon porwał mikrofon ze stojaka i schylił się, wyciągając drugą rękę i pstrykając w takt muzyki. Zbliżyłam się do mikrofonu. „Shook me all night long! Yeah, you”. Tym razem głos Szymona zagłuszył nasz niemal opętańczy wrzask. Tym razem Szymon radośnie podskoczył, podrygując w rytm gitary. Był prawdziwym shomenem. Plątał się z kablem, przebierał nogami i śpiewał tak głośno, ze byłoby go słychać nawet bez mikrofonu. Podsunał mi mikrofon i ocierając się o siebie ramionami, zaczęliśmy razem śpiewać. „And the walls were shakin', the earth was quakin', My mind was achin', and we were makin' it and you”. Nagle dźwięk instrumentów i śpiewu nagle ucichł. Zamiast tego rozległ się złowieszczy dźwięk skrzypienia schodów. Wiedziałam kto to.
- No proszę – wysoka blondynka na schodach popatrzyła na nas z politowaniem. – Patrzcie chłopcy kto nam się nawinął do czyszczenia sprzętu.
- Spójrz Szymon, Piotrek zamówił nam ekskluzywną prostytutkę – warknął Michał.
- Nie stać Cię, złotko – dziewczyna prychnęła lekceważąco. Zeszła po schodach i stanęła przed nami w wyzywającej pozie. Miała na sobie czarny skórzany kostium nabijany ćwiekami i wysokie szpilki, a jej ścięte na bok blond włosy przeplatały czarne pasemka.
- Kto to? – zdezorientowany Szymon zbliżył się do mnie i szepnął mi na ucho.
- Sylwia – warknęłam  w odpowiedzi i zacisnęłam pięści. – Czego tutaj chcecie? – zwróciłam się do trzech chłopaków, którzy właśnie stanęli za nią. Wysocy i umięśnieni, również mieli na sobie skórzane stroje nabijane ćwiekami. Złożyli ręce na piersi i popatrzyli na nas groźnie.
- Arek, Paweł i Dominik, znacie tych tutaj?
Tamci pokręcili głowami na słowa Sylwii. Przestąpiłam przez leżący głośnik i stanęłam naprzeciwko niej.
- Nie wiem co robisz, ale burdel to nie tutaj – warknęłam i popchnęłam ją w ramię. – My byliśmy tutaj pierwsi. Zjeżdżajcie stąd, ale już.
- Odwal się od nas – tym razem to ona mnie popchnęła. – Zawsze chcecie nas zniszczyć. Zaraz wam dokopiemy. Chłopaki?
- Chcesz się bić? Zaraz zobaczymy! – krzyknęłam głośno i popchnęłam ją na podłogę. Pisnęła i ręką z wielkimi, szponiastymi pazurami zamachnęła mi się przed twarzą. Zaczęłyśmy tarzać się po podłodze.
- Przestańcie do cholery! – zarządca studia zbiegł po schodach i zaczął odciągać Sylwię ode mnie, co nie było łatwe, bo przy każdym jego ruchu obrywałam paznokciem lub traciłam garstkę włosów. W końcu znalazłyśmy się 3 metry od siebie, co nie przeszkodziłam nam bluzgać na siebie.
- Ty szmato, odpierdol się ode mnie, bo Ci przypierdolę w ten krzywy ryj!
- Jak ja Ci przypierdolę  kurwo to zobaczysz!
- Monika, jak Ty się wyrażasz?! – krzyknął na mnie Michał.
- Zamknij się i pozwól mi ją zabić.
- Raczej ja zabiję Ciebie, szmato! – odwrzasnęła Sylwia, wyrywając się ochroniarzowi.
- Uspokójcie się! Macie natychmiast stąd wyjść albo wezwę policję! – Leonard odepchnął Sylwię, która natychmiast wstała i stuknęła szpilkami.
- Wyjdźcie albo wezwę policję – powtórzył spokojnie Leonard. Czwórka tamtych splunęła nam pod nogi i niemalże uciekła na górę, znikając nam z oczu.
- O co im chodziło? – zapytał głośno Szymon. Michał ciężko westchnął.
- To długa historia, stary. Taka, którą najlepiej opowiada się przy piwie – znacząco kiwnął głową do Piotrka.
- Wy też macie wyjść, ale z wami skontaktuję się jutro – odezwał się surowym głosem ochroniarz i wskazał nam drzwi. Spuściliśmy nosy na kwintę i w ciszy opuściliśmy studio.

niedziela, 9 września 2012

IV Cisza przed burzą Part II

- Więc co robimy? – Piotrek upił kolejny łyk oranżady i ciężko westchnął.
- A co jest napisane w umowie? – dziadek Michała podrapał się po łysinie i poprawił okulary, wpatrując się w dokument. - Monika, bądź tak miła i przeczytaj mi na głos, bo przy tym świetle nic nie widzę.
Wzięłam papier i przejrzałam ze średnim zainteresowaniem.
- Tutaj pisze, że zobowiązujemy się do 10 godzin nagrań do zagospodarowania terminie do 31 sierpnia tego roku… Poza tym, studio zobowiązuje się do sponsorowania wypromowana naszego produktu…
- Produktu? – powtórzył jak echo Szymon.
- Tutaj tak pisze – palcem  wskazałam odpowiednie słowo. Wszyscy uśmiechnęli się nieco pobłażliwie, chociaż ja nie widziałam w tym nic zabawnego. Czytałam umowę dalej.
- Mam zobowiązania też… Mamy nagrać przynajmniej jedno nagranie, a jeśli nie zdążymy w dziesięć przeznaczonych godzin, będziemy musieli podpisać nową umowę.
Tym razem rozległ się pomruk niezadowolenia. Ciężko westchnęłam.
- Słuchajcie, chłopaki… Wiem, że może być nam ciężko, ale nic nie obiecywaliśmy sobie, prawda? Proszę, spróbujmy. To może być szansa.
Michał pokiwał głową, a ja się uśmiechnęłam w podzięce. Może to naprawdę jest szansa. Może los po tych dwóch latach wreszcie się do nas uśmiechnął.

piątek, 7 września 2012

IV Cisza przed burzą Part I


Pierwsze, co zauważyłam, to wwiercająca mi się w uszy cisza. I pękająca głowa. Z trudem pozbierałam się z podłogi, orientując się we własnych brakach w garderobie. Nie miałam pojęcia, gdzie podziała się moja kurtka i jeden trampek.
- Monika? To Twój but?
Bełkot podobny do głosu Michała dobiegał spod stosu brudnych, podartych koców. Powoli wysunęła się spomiędzy nich ręka trzymająca mój trampek. Rozejrzałam się zdezorientowana. Byłam w jakiejś piwnicy, a dookoła walały się puste butelki po wódce i jakieś oddychające sterty ciuchów. Dokładniej trzy, a właśnie z jednej z nich wysuwał się mój trampek. Ciężko westchnęłam i wzięłam but z ręki najprawdopodobniej Michała. Kurtkę zlokalizowałam wiszącą na małym lufcie okna. Właśnie miałam zamiar ją nałożyć, kiedy spojrzałam na moje prawe przedramię. I wrzasnęłam.
- Co? Co?! – wszystkie kupki ubrań zerwały się z pięściami. Chłopaki wyglądali na zaspanych, ale gotowych do walki.
- Zobacz – wykrztusiłam, zasłaniając oczy lewą dłonią i wysuwając prawe przedramię w ich stronę. Wszyscy praktycznie zaczęli krzyczeć i wołać nieco zszokowani.
- Co to ma być? Co to ma do cholery być?!
- Tatuaż chyba…. – odezwał się niepewnie Szymon. – W kształcie węży…
- JAK?!
Mój wrzask chyba obudziła wszystkich w budynku prawdopodobnie znajdującym się nad nami. Szymon miał rację. To był tatuaż – tatuaż węży w krzewie róż oplatającym słowo „Love” na pergaminie. Miałam ochotę wrzeszczeć.
- Uspokój się i zastanów się spokojnie, gdzie byliśmy w nocy – zaczął Michał.
- Byliście tutaj.
Głos pochodził od właściciela baru w którym graliśmy poprzedniego dnia. A właściwie jaki był dzień? I godzina? Co to ma do cholery wszystko znaczyć? Przez bardzo długą chwilę tylko spoglądaliśmy po sobie. Pierwszy odezwał się właściciel.
- Byliście tutaj i imprezowaliście. Wasza gaża – podał Michałowi plik pieniędzy. – A teraz powiem kulturalnie, póki mogę – zbierajcie się i spadajcie.
Zniknął na schodach, zostawiając nasze szczęki na podłodze. Spojrzałam na chłopaków zdziwiona.
- Ktoś mi powie o co w tym wszystkim chodzi? – Piotrek podrapał się po głowie i sennie spojrzał na mój tatuaż, po czym padł na kanapę z głośnym jękiem. Nagle podniósł się, trzymając w dłoni plik kartek zawinięty w foliową koszulkę.
- A co to jest?
Michał wyrwał dokument i wrzasnął. Jeszcze głośniej niż ja.
- Co znowu? – wymruczał Szymon, który leżąc na podłodze szukał ręką koszulki.
- To jest kontrakt! Na rok! Ze studiem nagraniowym!
Te słowa poderwały wszystkich na nogi. Odpychaliśmy się od siebie, byle tylko zobaczyć własne podpisy. Przekrzykiwaliśmy się nawzajem, póki nie uciszył nas właściciel, który po raz kolejny pojawił się na schodach.
- Możecie już zmiatać? Muszę ogarnąć ten chlew – skrzywił się i podał mi futerał do gitary.
Instrument, podobnie jak pozostałe, stał w rogu. Ciężko westchnęłam i nakładając kurtkę, skinęłam chłopakom głową. Zaczęli powoli zbierać rozrzucone ubrania i rzeczy, łącznie z porozrzucanymi portfelami. Po pięciu minutach wszyscy wyglądali na zaspanych, rozczochranych i na wielkim kacu, ale zdolnych ustać. Mi samej głowa po prostu pękała, ale postanowiłam nie dać nic poznać po sobie i skutkach pierwszej, zespołowej popijawy. Z trudem, ciągnąć za sobą instrumenty, doczłapaliśmy się po schodach na górę. Bar był pusty, jedynie jedna z kelnerek zajęta byłą wycieraniem stołów. Nagle spojrzała na Piotrka, błyskawicznie pocałowała go w policzek i zostawiając nas zupełnie zdziwionych, zniknęła na zapleczu. Chłopak zaczerwienił się i niewinnie wzruszyła ramionami.
- Wolę nie wiedzieć co wczoraj robiliśmy… - mruknął Michał i wyszedł przed budynek. Wyciągnął umowę ze studiem i pod nosem czytał powoli jej treść, analizując każde słowo. W końcu schował umowę do plecaka i przeliczył pieniądze z koncertu, pobłażliwie patrząc na chłopaków, którzy robili maślane oczy do kelnerki, która właśnie ponownie stanęła za barem. Skinął im głową i ciągnąc za sobą wzmacniacz z mojej gitary, ruszył w dół ulicy.

wtorek, 4 września 2012

III Warszawski Lot Part VI

Kolejne dni mijały na wielogodzinnych próbach. Właściwie w piątkowy wieczór byliśmy całkowicie padnięci, ale musieliśmy zagrać ten koncert. Przynajmniej tak twierdził Michał, przez uchylone drzwi spoglądając na widownię.
- Bilety się chyba dobrze sprzedały – stwierdził półszeptem, na chwilę odwracając głowę. Piotrek spojrzał na zegarek.
- Już czas – zwrócił się do nas i po raz setny przesunął wzrokiem po moim egipskim makijażu. – Wyglądasz jak dziwadło. Starasz się upodobnić do Michała?
Michał posłał mu sójkę w bok, po czym wziął głęboki oddech i stwierdził:
- Idziemy.
Lekko uścisnął moją rękę i pociągnął nas na scenę. Rozległy się cicho oklaski. Wzięliśmy instrumenty. Szymon stanął przy mikrofonie.
- Witamy… - zaczął nieśmiało. – Jesteśmy Band Birds, zagramy dzisiaj koncert… Godzina dobrej, choć nie naszej muzyki powinna dostatecznie was zadowolić… Zaczynajmy.
Skinął mi ręką. Oparłam palce na gryfie. Rozległy się pierwsze riffy „Paranoid”. Publiczność zaklaskała cicho, a Szymon zaczął śpiewać. „Finished with my woman 'cause she couldn't help me with my mind”. Widzowie widocznie się poruszyli. „Can you help me, occupy my brain?”. W tym miejscu nastąpiły kolejne ciche oklaski. „I can't see the things that make true happiness, I must be blind”. Rozległa się moja solówka. Kolejne linijki tekstu. “I tell you to enjoy life I wish I could but it's too late”. Dograliśmy ostatnie nuty. Zamiast dalszej muzyki rozległy się oklaski publiki. Skłoniliśmy się, a Szymon uśmiechnął się nieśmiało w moją stronę.
- Tak, to było „Paranoid” zespołu Ozzy’ego... Teraz inna klasyka, tym razem Derek and The Dominios i „Layla”.
Rozległy się zduszone oklaski, przerwane naszymi riffami. Przymknęłam oczy, skupiając się na grze. „What'll you do when you get lonely And nobody's waiting by your side?”. Nagle głos w mikrofonie urwał się, a wszystkie światła zgasły. Na widowni rozległ się szmer.
- Drobne problemy techniczne – odezwał się właściciel klubu, wskakując na scenę z zapasowym, przenośnym mikrofonem. Niezręcznie skupiliśmy się wokół niego.
- Posłuchajcie, nie mogę przerwać koncertu. Wiem, że bez prądu nic nie zagracie jak wcześniej, ale niech to będzie pierwsze unplugged, dobra?
Spojrzeliśmy na Michała pytająco. Niechętnie pokiwał głową. Właściciel przyniósł zza sceny dwa, podniszczone klasyki i je nam podał.
- Mam nadzieję, że umiecie grać bez światła… - dodał jeszcze na odchodnym, podając Szymonowi bezprzewodowy mikrofon. Ten wstawił go do stojaka i spojrzał na nas niepewnie. Posłałam mu pocieszający uśmiech.
- Proszę państwa… Mamy drobne przerwy w dostawie prądu, więc musimy zmienić formułę koncertu… Zamiast klasyki, czas na  specjalny występ… A teraz kontynuujmy Laylę…
Skinął nam głową, a ja wzięłam głęboki oddech i zaczęłam grać na gitarze. I znowu te same pierwsze wersy, tym razem spokojne i pełne uczucia. „Layla, you’ve got me on my knees”. Rozległy się ciche oklaski, a ja odetchnęłam z ulgą. Szymon cicho zakaszlał do mikrofonu i uśmiechnął się.
- Teraz zmienimy się... Zagramy „It’s The End Of The World” R.E.M. w wersji unplugged… Zapraszamy – skinął mi ręką. Spojrzałam na Piotrka, który rozluźniał palce, podczas gdy Michał z nieszczęśliwą miną wyciągnął z bębna dziecięce tamburyno. Szymon odwrócił się i dał znak, a Michał zastukał pałeczkami w głośnik, zaczynając przygrywkę. Sama doskoczyłam do mikrofonu z zamiarem naśladowania oryginalnie trzyosobowych chórków. „That's great, it starts with an earthquake, birds and snakes…”. Zdziwiłam się, sposobem jakim Szymon nadążał za oryginalnym tekstem. Prawdę mówiąc, tak właściwie nie miałam pojęcia jak to robił, ale był naprawdę dobry. ”It's the end of the world as we know it...”. Wszyscy szaleli, łącznie ze mną. „You symbiotic, patriotic, slam book neck, right? Right.”. Cztery minuty długiego i skomplikowanego tekstu mijały błyskawicznie. ”And I feel fine...” Rozległy się kolejne głośne oklaski, a po chwili w całym lokalu zapaliło się światło. Widziałam jak ludzie po kolei wstają z miejsc, krzycząc i bijąc brawo. Jak nigdy. Właściciel dał nam znak ręką. Wszyscy wiedzieliśmy, że to nie jest koniec koncertu.

sobota, 1 września 2012

III Warszawski Lot Part V


Było już po 17. kiedy pojawiliśmy się pod wyznaczonym adresem. Budynek z dużym, białym neonem „Czarna Cytadela” i lekko zaciemnionymi szybami wyglądał co najmniej tajemniczo. Michał wziął głęboki oddech i popchnął drzwi. Klub był nieco zaciemniony, zapełniony stolikami i kanapami. Na ciemno-beżowych ścianach wisiały winyle. Z wiszących głośników dobiegały nas delikatne rytmy gitary, pomieszane z rozmowami na sali. Rozejrzeliśmy się zdezorientowani.
- Band Birds, prawda? – spytał mężczyzna, który wyszedł zza baru. Michał skinął głową.
- Marcin Kuczyński, rozmawialiśmy dzisiaj rano – poinformował nas i wskazał najbliższy stolik. – Zaraz wracam. Napijecie się czegoś, na koszt firmy?
Pokręciliśmy głowami i usiedliśmy. Właściciel zniknął w jednych drzwiach i po chwili powrócił z notesem i długopisem. Usiadł i otworzył notatnik.
- Co robicie… - przekartkował notes i coś w nim zapisał. – W piątek?
- Dlaczego pan pyta? – spytał Michał, jakby zirytowany tymi podchodami.
- Latem dużo festiwali, a ja muszę zapełnić grafik koncertów. Chcielibyście wystąpić?
- Ale jak pan nas znalazł? Tak po prostu, bez przesłuchania, bez próby?
- Słuchałem audycji. To mi wystarczy – podkreślił ostatnie słowa z lekkim podziwem dla nas. Michał skromnie spuścił głowę, odchrząknął i spytał:
- Naprawdę nas pan chce?
- Dlaczego by nie? Jesteście dobrzy, tylko jacyś tacy stremowani podczas wywiadu…
Piotrek skrzywił się niechętnie, ale wszyscy milczeliśmy, nie do końca wiedząc co powiedzieć. Michał, jakby nad czymś rozmyślając, wreszcie odezwał się pierwszy:
- Moglibyśmy wystąpić… Ale tak bez przygotowania…
- Próba jutro rano? Mamy z tyłu pomieszczenie do prób, trochę małe, ale…
- Bierzemy – orzekł Piotrek, zanim zdążaliśmy się zastanowić.
- Rozumiem, że mam zapłacę za całość. Próba jutro, o dziewiątej. Czekajcie przy barze, weźcie ze sobą same instrumenty. Resztę mamy.
Michał pokiwał głową. Właściciel wstał.
- Musze już iść. Widzimy się jutro. Tylko się nie spóźnijcie - uśmiechnął się znacząco.

 

Następnego dnia obudziłam się pierwsza. Było już dosyć późno, więc wzięłam się za budzenie chłopaków. Szybko się przywitaliśmy i natychmiast zostaliśmy poprowadzeni na zaplecze. Wszystkie sprzęty były już rozstawione.
- Więc tutaj wzmacniacze… - właściciel pokazywał nam wszystko po kolei. Wreszcie pozwolił nam wypróbować sprzęt, choć z dużą rezerwą patrzył na moją już porządnie podniszczoną gitarę. Wywróciłam oczami.
- A co mamy zagrać? – spytał Michał, bawiąc się pałeczkami od perkusji.
- Myślałem nad czymś ostrzejszym, koniecznie musi się pojawić „Layla”, musi też być coś Queena i koniecznie Aerosmith… Jeszcze AC/DC i Black Sabbath…
- Kompozycje własne? – Piotrek niemal stwierdził, zamiast zadać pytanie.
- Tak, też się nada… Macie zapełnić godzinę w klimacie rocka. Róbcie, co chcecie.
Wyszedł, a my popatrzyliśmy na siebie lekko skonsternowani.
- Nie wygląda, żeby go to obchodziło… - zaczął Szymon
- Ale nas to obchodzi, więc bierzcie się do roboty – nakazał Michał i siedząc już za perkusją, głośno myślał:
- Zaczniemy od „Layli”, potem będzie „Cryin” i „Hammer To Fall”, jeszcze będzie „Highway To Hell” i „Paranoid”…
Z każdym nowym tytułem przytakiwaliśmy głowami. Ciekawie musiało to wyglądać z widoku osoby postronnej – jeden bredzi coś po angielsku, a wszyscy się zgadzają.