wtorek, 4 września 2012

III Warszawski Lot Part VI

Kolejne dni mijały na wielogodzinnych próbach. Właściwie w piątkowy wieczór byliśmy całkowicie padnięci, ale musieliśmy zagrać ten koncert. Przynajmniej tak twierdził Michał, przez uchylone drzwi spoglądając na widownię.
- Bilety się chyba dobrze sprzedały – stwierdził półszeptem, na chwilę odwracając głowę. Piotrek spojrzał na zegarek.
- Już czas – zwrócił się do nas i po raz setny przesunął wzrokiem po moim egipskim makijażu. – Wyglądasz jak dziwadło. Starasz się upodobnić do Michała?
Michał posłał mu sójkę w bok, po czym wziął głęboki oddech i stwierdził:
- Idziemy.
Lekko uścisnął moją rękę i pociągnął nas na scenę. Rozległy się cicho oklaski. Wzięliśmy instrumenty. Szymon stanął przy mikrofonie.
- Witamy… - zaczął nieśmiało. – Jesteśmy Band Birds, zagramy dzisiaj koncert… Godzina dobrej, choć nie naszej muzyki powinna dostatecznie was zadowolić… Zaczynajmy.
Skinął mi ręką. Oparłam palce na gryfie. Rozległy się pierwsze riffy „Paranoid”. Publiczność zaklaskała cicho, a Szymon zaczął śpiewać. „Finished with my woman 'cause she couldn't help me with my mind”. Widzowie widocznie się poruszyli. „Can you help me, occupy my brain?”. W tym miejscu nastąpiły kolejne ciche oklaski. „I can't see the things that make true happiness, I must be blind”. Rozległa się moja solówka. Kolejne linijki tekstu. “I tell you to enjoy life I wish I could but it's too late”. Dograliśmy ostatnie nuty. Zamiast dalszej muzyki rozległy się oklaski publiki. Skłoniliśmy się, a Szymon uśmiechnął się nieśmiało w moją stronę.
- Tak, to było „Paranoid” zespołu Ozzy’ego... Teraz inna klasyka, tym razem Derek and The Dominios i „Layla”.
Rozległy się zduszone oklaski, przerwane naszymi riffami. Przymknęłam oczy, skupiając się na grze. „What'll you do when you get lonely And nobody's waiting by your side?”. Nagle głos w mikrofonie urwał się, a wszystkie światła zgasły. Na widowni rozległ się szmer.
- Drobne problemy techniczne – odezwał się właściciel klubu, wskakując na scenę z zapasowym, przenośnym mikrofonem. Niezręcznie skupiliśmy się wokół niego.
- Posłuchajcie, nie mogę przerwać koncertu. Wiem, że bez prądu nic nie zagracie jak wcześniej, ale niech to będzie pierwsze unplugged, dobra?
Spojrzeliśmy na Michała pytająco. Niechętnie pokiwał głową. Właściciel przyniósł zza sceny dwa, podniszczone klasyki i je nam podał.
- Mam nadzieję, że umiecie grać bez światła… - dodał jeszcze na odchodnym, podając Szymonowi bezprzewodowy mikrofon. Ten wstawił go do stojaka i spojrzał na nas niepewnie. Posłałam mu pocieszający uśmiech.
- Proszę państwa… Mamy drobne przerwy w dostawie prądu, więc musimy zmienić formułę koncertu… Zamiast klasyki, czas na  specjalny występ… A teraz kontynuujmy Laylę…
Skinął nam głową, a ja wzięłam głęboki oddech i zaczęłam grać na gitarze. I znowu te same pierwsze wersy, tym razem spokojne i pełne uczucia. „Layla, you’ve got me on my knees”. Rozległy się ciche oklaski, a ja odetchnęłam z ulgą. Szymon cicho zakaszlał do mikrofonu i uśmiechnął się.
- Teraz zmienimy się... Zagramy „It’s The End Of The World” R.E.M. w wersji unplugged… Zapraszamy – skinął mi ręką. Spojrzałam na Piotrka, który rozluźniał palce, podczas gdy Michał z nieszczęśliwą miną wyciągnął z bębna dziecięce tamburyno. Szymon odwrócił się i dał znak, a Michał zastukał pałeczkami w głośnik, zaczynając przygrywkę. Sama doskoczyłam do mikrofonu z zamiarem naśladowania oryginalnie trzyosobowych chórków. „That's great, it starts with an earthquake, birds and snakes…”. Zdziwiłam się, sposobem jakim Szymon nadążał za oryginalnym tekstem. Prawdę mówiąc, tak właściwie nie miałam pojęcia jak to robił, ale był naprawdę dobry. ”It's the end of the world as we know it...”. Wszyscy szaleli, łącznie ze mną. „You symbiotic, patriotic, slam book neck, right? Right.”. Cztery minuty długiego i skomplikowanego tekstu mijały błyskawicznie. ”And I feel fine...” Rozległy się kolejne głośne oklaski, a po chwili w całym lokalu zapaliło się światło. Widziałam jak ludzie po kolei wstają z miejsc, krzycząc i bijąc brawo. Jak nigdy. Właściciel dał nam znak ręką. Wszyscy wiedzieliśmy, że to nie jest koniec koncertu.

1 komentarz: