piątek, 7 września 2012

IV Cisza przed burzą Part I


Pierwsze, co zauważyłam, to wwiercająca mi się w uszy cisza. I pękająca głowa. Z trudem pozbierałam się z podłogi, orientując się we własnych brakach w garderobie. Nie miałam pojęcia, gdzie podziała się moja kurtka i jeden trampek.
- Monika? To Twój but?
Bełkot podobny do głosu Michała dobiegał spod stosu brudnych, podartych koców. Powoli wysunęła się spomiędzy nich ręka trzymająca mój trampek. Rozejrzałam się zdezorientowana. Byłam w jakiejś piwnicy, a dookoła walały się puste butelki po wódce i jakieś oddychające sterty ciuchów. Dokładniej trzy, a właśnie z jednej z nich wysuwał się mój trampek. Ciężko westchnęłam i wzięłam but z ręki najprawdopodobniej Michała. Kurtkę zlokalizowałam wiszącą na małym lufcie okna. Właśnie miałam zamiar ją nałożyć, kiedy spojrzałam na moje prawe przedramię. I wrzasnęłam.
- Co? Co?! – wszystkie kupki ubrań zerwały się z pięściami. Chłopaki wyglądali na zaspanych, ale gotowych do walki.
- Zobacz – wykrztusiłam, zasłaniając oczy lewą dłonią i wysuwając prawe przedramię w ich stronę. Wszyscy praktycznie zaczęli krzyczeć i wołać nieco zszokowani.
- Co to ma być? Co to ma do cholery być?!
- Tatuaż chyba…. – odezwał się niepewnie Szymon. – W kształcie węży…
- JAK?!
Mój wrzask chyba obudziła wszystkich w budynku prawdopodobnie znajdującym się nad nami. Szymon miał rację. To był tatuaż – tatuaż węży w krzewie róż oplatającym słowo „Love” na pergaminie. Miałam ochotę wrzeszczeć.
- Uspokój się i zastanów się spokojnie, gdzie byliśmy w nocy – zaczął Michał.
- Byliście tutaj.
Głos pochodził od właściciela baru w którym graliśmy poprzedniego dnia. A właściwie jaki był dzień? I godzina? Co to ma do cholery wszystko znaczyć? Przez bardzo długą chwilę tylko spoglądaliśmy po sobie. Pierwszy odezwał się właściciel.
- Byliście tutaj i imprezowaliście. Wasza gaża – podał Michałowi plik pieniędzy. – A teraz powiem kulturalnie, póki mogę – zbierajcie się i spadajcie.
Zniknął na schodach, zostawiając nasze szczęki na podłodze. Spojrzałam na chłopaków zdziwiona.
- Ktoś mi powie o co w tym wszystkim chodzi? – Piotrek podrapał się po głowie i sennie spojrzał na mój tatuaż, po czym padł na kanapę z głośnym jękiem. Nagle podniósł się, trzymając w dłoni plik kartek zawinięty w foliową koszulkę.
- A co to jest?
Michał wyrwał dokument i wrzasnął. Jeszcze głośniej niż ja.
- Co znowu? – wymruczał Szymon, który leżąc na podłodze szukał ręką koszulki.
- To jest kontrakt! Na rok! Ze studiem nagraniowym!
Te słowa poderwały wszystkich na nogi. Odpychaliśmy się od siebie, byle tylko zobaczyć własne podpisy. Przekrzykiwaliśmy się nawzajem, póki nie uciszył nas właściciel, który po raz kolejny pojawił się na schodach.
- Możecie już zmiatać? Muszę ogarnąć ten chlew – skrzywił się i podał mi futerał do gitary.
Instrument, podobnie jak pozostałe, stał w rogu. Ciężko westchnęłam i nakładając kurtkę, skinęłam chłopakom głową. Zaczęli powoli zbierać rozrzucone ubrania i rzeczy, łącznie z porozrzucanymi portfelami. Po pięciu minutach wszyscy wyglądali na zaspanych, rozczochranych i na wielkim kacu, ale zdolnych ustać. Mi samej głowa po prostu pękała, ale postanowiłam nie dać nic poznać po sobie i skutkach pierwszej, zespołowej popijawy. Z trudem, ciągnąć za sobą instrumenty, doczłapaliśmy się po schodach na górę. Bar był pusty, jedynie jedna z kelnerek zajęta byłą wycieraniem stołów. Nagle spojrzała na Piotrka, błyskawicznie pocałowała go w policzek i zostawiając nas zupełnie zdziwionych, zniknęła na zapleczu. Chłopak zaczerwienił się i niewinnie wzruszyła ramionami.
- Wolę nie wiedzieć co wczoraj robiliśmy… - mruknął Michał i wyszedł przed budynek. Wyciągnął umowę ze studiem i pod nosem czytał powoli jej treść, analizując każde słowo. W końcu schował umowę do plecaka i przeliczył pieniądze z koncertu, pobłażliwie patrząc na chłopaków, którzy robili maślane oczy do kelnerki, która właśnie ponownie stanęła za barem. Skinął im głową i ciągnąc za sobą wzmacniacz z mojej gitary, ruszył w dół ulicy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz