czwartek, 13 września 2012

IV Cisza przed burzą Part III


W studiu pojawiliśmy się następnego dnia rano. Z zewnątrz wyglądało na stare i zapuszczone, natomiast w środku lśniło czystością i osobliwą, niepokojącą pustką. Krótka chwila nawoływania wywołała dziwny harmider w pokoju na końcu holu i drzwi otworzyły się. Pojawił się w nich wysoki, barczysty mężczyzna ubrany w wytarty garnitur.
- W sprawie? – jego niski, basowy głos zadudnił w pustym korytarzu.
- My… my tu jesteśmy z umową… - wyjąkał Michał i pokazał dokument. Olbrzym przejrzał papier i uśmiechnął się szeroko.
- Nareszcie ktoś jest! Zapraszam, zapraszam – wskazał jedne z drzwi. Pomieszczenie było mini salonem z wielką szybą zamiast jednej ściany, za którą mieściły się schody. Nasza czwórka usiadła na wskazanych przez mężczyznę kanapach. Olbrzym zajął się przeglądaniem papierów podanych przez Michała. Cicho mruczał do siebie, po czym podniósł głowę i zatrzymał swoje spojrzenie na każdym z nas po kolei.
- Jestem zarządcą studia, Leonard Szlachecki. Wiem, że umowa była podpisywana przez właściciela, ale ja was nie znam i nie słyszałem jak gracie.
- Możemy zagrać – stwierdził Piotrek.
- Bez instrumentów, tak? – ironicznie zrugał do Michał.
Leonard wstał, otworzył drzwi i zniknął bez słowa na schodach. Zapadła chwila skonsternowanej cichy.
- Idziecie czy nie? – jego tubalny głos podniósł się cichym echem. Wstaliśmy i ostrożnie podeszliśmy do drzwi.
- Nie gryzą – zwrócił uwagę Szymon i spokojnie zszedł po kilku metalowych stopniach, po czym zatrzymał się na półpiętrze. Zaskrzypiały głośno.
- Nie jestem pewna…
- Schodź i przestań marudzić – orzekł Michał i zszedł powoli na dół. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Studio było zadziwiająco czyste, wybielone i pełne nowoczesnego sprzętu. Zarządca wyciągnął z jednego z leżących futerałów lśniącą, nową gitarę i ustawił ją na stojaku. Ze stojącej obok perkusji ściągnął foliową ochronę i podał mi pałeczki, a ja przekazałam je Michałowi. Niepewnie podeszliśmy do instrumentów.
- One też nie gryzą – stwierdził ze spokojem Szymon i chwycił mikrofon.
- Nastrój gitarę – polecił Leonard i podłączył wzmacniacz. Dźwięk gitary był tak czysty, że moje przyzwyczajone do własnej trzeszczącej gitary uszy aż zabolały.
- Co zamierzacie zagrać?
Spojrzeliśmy po sobie niezdecydowani. Zapadła kłopotliwa cisza.
- Najlepiej zabrzmicie w jakimś coverze – odezwał się Leonard, po czym wspiął się po schodach i usiadł na górze za szybą. Popukał w mikrofon na znak oczekiwania.
- Czy to ma być coś po polsku? – drżącym głosem zapytał Szymon.
- Dla mnie może być nawet w suahili.
Szymon zasłonił mikrofon dłonią i odezwał się szeptem.
- Proszę, niech to będzie coś po angielsku, nie będzie słychać jak się pomylę w tekście – popatrzył błagalnie. Skinęliśmy głowami. Ponownie zapadło gorączkowe milczenie.
- Mnie tu nie ma – odezwał się Leonard. – Wybierajcie piosenkę – wymownie zasłonił mikrofon i mrugnął. Przeleciałam po chłopkach spojrzeniem.
- You Shook Me All Night Long.
Michał uniósł brwi, a Szymon ciężko westchnął. Wzruszyłam ramionami i zagrałam pierwszą nutę. Szymon głośno przełknął ślinę i złapał mikrofon. Wzięłam głęboki oddech i skinęłam Piotrkowi głową. Zaczęliśmy razem. Wkrótce przyłączył się Michał, w Szymon zaczął śpiewać. ” She was a fast machine, she kept the motor clean, she was the best damn woman that I'd ever seen”. Szymon porwał mikrofon ze stojaka i schylił się, wyciągając drugą rękę i pstrykając w takt muzyki. Zbliżyłam się do mikrofonu. „Shook me all night long! Yeah, you”. Tym razem głos Szymona zagłuszył nasz niemal opętańczy wrzask. Tym razem Szymon radośnie podskoczył, podrygując w rytm gitary. Był prawdziwym shomenem. Plątał się z kablem, przebierał nogami i śpiewał tak głośno, ze byłoby go słychać nawet bez mikrofonu. Podsunał mi mikrofon i ocierając się o siebie ramionami, zaczęliśmy razem śpiewać. „And the walls were shakin', the earth was quakin', My mind was achin', and we were makin' it and you”. Nagle dźwięk instrumentów i śpiewu nagle ucichł. Zamiast tego rozległ się złowieszczy dźwięk skrzypienia schodów. Wiedziałam kto to.
- No proszę – wysoka blondynka na schodach popatrzyła na nas z politowaniem. – Patrzcie chłopcy kto nam się nawinął do czyszczenia sprzętu.
- Spójrz Szymon, Piotrek zamówił nam ekskluzywną prostytutkę – warknął Michał.
- Nie stać Cię, złotko – dziewczyna prychnęła lekceważąco. Zeszła po schodach i stanęła przed nami w wyzywającej pozie. Miała na sobie czarny skórzany kostium nabijany ćwiekami i wysokie szpilki, a jej ścięte na bok blond włosy przeplatały czarne pasemka.
- Kto to? – zdezorientowany Szymon zbliżył się do mnie i szepnął mi na ucho.
- Sylwia – warknęłam  w odpowiedzi i zacisnęłam pięści. – Czego tutaj chcecie? – zwróciłam się do trzech chłopaków, którzy właśnie stanęli za nią. Wysocy i umięśnieni, również mieli na sobie skórzane stroje nabijane ćwiekami. Złożyli ręce na piersi i popatrzyli na nas groźnie.
- Arek, Paweł i Dominik, znacie tych tutaj?
Tamci pokręcili głowami na słowa Sylwii. Przestąpiłam przez leżący głośnik i stanęłam naprzeciwko niej.
- Nie wiem co robisz, ale burdel to nie tutaj – warknęłam i popchnęłam ją w ramię. – My byliśmy tutaj pierwsi. Zjeżdżajcie stąd, ale już.
- Odwal się od nas – tym razem to ona mnie popchnęła. – Zawsze chcecie nas zniszczyć. Zaraz wam dokopiemy. Chłopaki?
- Chcesz się bić? Zaraz zobaczymy! – krzyknęłam głośno i popchnęłam ją na podłogę. Pisnęła i ręką z wielkimi, szponiastymi pazurami zamachnęła mi się przed twarzą. Zaczęłyśmy tarzać się po podłodze.
- Przestańcie do cholery! – zarządca studia zbiegł po schodach i zaczął odciągać Sylwię ode mnie, co nie było łatwe, bo przy każdym jego ruchu obrywałam paznokciem lub traciłam garstkę włosów. W końcu znalazłyśmy się 3 metry od siebie, co nie przeszkodziłam nam bluzgać na siebie.
- Ty szmato, odpierdol się ode mnie, bo Ci przypierdolę w ten krzywy ryj!
- Jak ja Ci przypierdolę  kurwo to zobaczysz!
- Monika, jak Ty się wyrażasz?! – krzyknął na mnie Michał.
- Zamknij się i pozwól mi ją zabić.
- Raczej ja zabiję Ciebie, szmato! – odwrzasnęła Sylwia, wyrywając się ochroniarzowi.
- Uspokójcie się! Macie natychmiast stąd wyjść albo wezwę policję! – Leonard odepchnął Sylwię, która natychmiast wstała i stuknęła szpilkami.
- Wyjdźcie albo wezwę policję – powtórzył spokojnie Leonard. Czwórka tamtych splunęła nam pod nogi i niemalże uciekła na górę, znikając nam z oczu.
- O co im chodziło? – zapytał głośno Szymon. Michał ciężko westchnął.
- To długa historia, stary. Taka, którą najlepiej opowiada się przy piwie – znacząco kiwnął głową do Piotrka.
- Wy też macie wyjść, ale z wami skontaktuję się jutro – odezwał się surowym głosem ochroniarz i wskazał nam drzwi. Spuściliśmy nosy na kwintę i w ciszy opuściliśmy studio.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz