środa, 15 sierpnia 2012

II. Przystanek Woodstock Part I


Michał przysiadł się do mnie na schodkach i trącił w bok.
- Mmm? – ocknęłam się z zamyślenia i odgarnęłam włosy z twarzy.
- Nic, tylko… skąd masz te siniaki na ręku? – zmarszczył brwi.
Momentalnie drgnęła, czerwieniąc się.
- Upadłam – skłamałam nieco niezręcznie.
- Znowu Cię uderzył?
- Po prostu upadłam, jasne?
Michał skrzywił się i zamilkłszy chwilę, wstał. Posłał mi wymowne spojrzenie, a ja w odpowiedzi zirytowana prychnęłam. Przestanie się kiedyś wtrącać? To jest przecież moje życie, pomyślałam przelotnie, widząc nadchodzącego Piotrka.
- Zamierzacie coś zagrać przed wieczornym koncertem?
Michał przytaknął. Piotrek wzruszył ramionami i usiadł na trawie.
- Denerwujecie się? A jeśli nas wygwiżdżą? Może jednak za wcześnie?
- Wieczny optymista…
- Realista, mój drogi, realista.
Michał warknął coś pod nosem i wskoczył na scenę. Wyciągnął z kieszeni spodni pałeczki do perkusji i przeszedł kilka kroków w stronę instrumentu. Razem z Piotrkiem też wstaliśmy i wzięliśmy gitary. Od kiedy zaczęliśmy grać, ze spokojem obserwował nas jakiś obcy chłopak. Był wysokim brunetem o zabójczo czarnych oczach i rozmarzonym, niefrasobliwym uśmiechu. Trzymał przy sobie jakiś tajemniczo wyglądający czarny, podłużny futerał.  Kiedy skończyliśmy kolejną piosenkę, z lekki wahaniem wstał i nieśmiało spytał:
- Mogę…mogę spróbować zagrać w wami?
- Na czym grasz? – spytał Michał niechętnie. Chłopak zaczerwienił się lekko.
- Na klawiszach… Trochę śpiewam.
- No dobra – mruknął sceptycznie Piotrek i podkręcił gitarę.
- W taki razie jestem Szymon – skłonił się lekko. – Co zagrać?
- Monika, Piotrek, Michał. Co znasz? – lekceważącym tonem odezwał się Michał.
- E… Pink Floyd? – niepewnie popatrzył na naszą trójkę. – High Hopes?
Piotrek uniósł znacząco brwi.
- To ponad 7 minutowa piosenka… Ale no dobra. Pamiętasz tekst?
Szymon pokiwał głową i rozstawił klawisze. Kiedy już wszystko było gotowe, przez chwilkę jakby mruczał coś do siebie, przypominając sobie tekst. Wreszcie skinął nam i wciąż nieco niepewnie zaczął grać. Weszliśmy z gitarami, a Szymon zaśpiewał. “Beyond the horizon of the place we lived when we were young”. Boże, jak on śpiewał! W ciągu kilku sekund zmienił się w Davida Gilmoura. Zamknął oczy, śpiewając głośno i wyraźnie, choć bez mikrofonu. A ja prawie przez chwilę zapomniałam grać. “There was a ragged band that followed in our footsteps”. Nagle jakby się opamiętałam i wyrównałam rytm. „Forever and ever”. Wciąż jeszcze dogrywaliśmy ostatnie nuty, kiedy Szymon otworzył oczy. Ostatni dźwięk zabrzmiał, a on oderwał palce od klawiszy i ze stoickim spokojem spojrzał na lekko zszokowanego Michała. Żadne z nas nie było w stanie wykrztusić ani słowa. Szymon niepewnie przestąpił z nogi na nogę i nieśmiało zapytał:
- Jak było?
- Co robisz dziś wieczorem?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz